14:29

Shadow of the Colossus [PS2/PS3/PS4]


Czy gra, która ukazała się pierwotnie w 2005 roku na PlayStation 2, a potem została ponownie wydana w 2011 na PlayStation 3, ma jeszcze rację bytu w roku 2018, na kiedy planowana jest premiera wersji PlayStation 4? Tak! I to zdecydowanie TAK! Bo mówimy tu o Shadow fo the Colossus – jednym z najwspanialszych doświadczeń growych, jakie kiedykolwiek zaoferowała branża elektronicznej rozrywki.

Pomijając różne wersje serii FIFA i Pro Evolution Soccer, Shadow of the Colossus była pierwszą grą w jaką grałem na konsoli. Grałem w nią z przyjaciółmi w 2009 roku na PS2, bo choć od 3 lat na rynku obecna była już konsola kolejnej generacji, gra nie doczekała się jeszcze swojej reedycji (2011).

Teoretycznie więc graliśmy w starą grę na starym sprzęcie. Teoretycznie. Bo w praktyce w niczym nie psuło to odbioru gry. Bo choć grafika nawet wtedy ciągle robiła bardzo dobre wrażenie, to najważniejszymi elementami tej pozycji i tak był klimat. I niesamowita, niepowtarzalna do dzisiaj rozgrywka.

SHADOW OF THE COLOSSUS, CZYLI CO?

Bohaterem gry jest Wander. Młody mężczyzna, którego poznajemy w momencie, gdy pędzi na swoim koniu (Agro) do świątyni znajdującej się w Zakazanej Krainie. Jak się szybko dowiadujemy, celem tej wizyty jest wskrzeszenie dziewczyny (Mono), której ciało przywiózł ze sobą.

Nie wiemy kim jest postać którą kierujemy, nie wiemy kim jest martwa dziewczyna, ani jakie relacje wiążą te dwie osoby. Widać, że łączy ich głębokie uczucie, o czym świadczy chociażby determinacja bohatera w dążeniu do przywrócenia życia dziewczynie.

Sposób na ożywienie dziewczęcia jest w zasadzie nieskomplikowany. Wystarczy pokonać 16 Kolosów zamieszkujących Zakazaną Krainę, o czym informuje nas Dormin, postać przemawiająca jednocześnie głosem męskim i kobiecym.

Kim jest Dormin? Kim są Kolosy? Co tam robią? Dlaczego trzeba odebrać 16 żyć, by mieć szansę na wskrzeszenie jednego? Jaką cenę będzie trzeba samemu za to zapłacić? Na wszystkie te pytania odpowiedź jest jedna: nie wiadomo.

Nie wiemy właściwie nic. Znamy jedynie swój cel. I drogę, jaką należy pokonać, by go osiągnąć. Tak więc uzbrojeni jedynie w łuk i miecz, który wskazuje też drogę do kolejnego Kolosa, dosiadamy konia i ruszamy do walki.

Pierwszy kontakt z pierwszym kolosem sprawia, że człowiek już w pełni uświadamia sobie, że ma do czynienia z produkcją jedyną w swoim rodzaju. Proporcje pomiędzy Wanderem, a jego przeciwnikiem sprawiają, że kończą się wszelkie rozważania na temat tego, dlaczego postaci te zwane są Kolosami. Po prostu w pełni na to miano zasługują.

WALKA – KWINTESENCJA SHADOW OF THE COLOSSUS

Walka z Kolosami, choć każda inna, polega na tym samym. Należy odnaleźć piętę Achillesowąkażdego z olbrzymów. Każdy z nich ma na ciele od 1 do 3 czułych punktów, których ugodzenie mieczem daje nam szansę na pokonanie Kolosa. Tych czułych miejsc są dwa rodzaje. Jedne wywołują jakąś określoną reakcję, inne trwale odbierają mu energię życiową.

Aby mieć w ogóle możliwość zadania obrażeń, trzeba te wrażliwe miejsca odnaleźć. A nie zawsze są one widoczne od razu. Czasem trzeba się do nich zbliżyć na odległość miecza, i dopiero wtedy ujawniają swoje położenie. Oznacza to jedno – na Kolosów trzeba się wspinać!

Tak, przeciwnicy są tak wielcy, że można, a nawet trzeba się po nich wspinać i wędrować po ich cielskach. Stworzenia te oczywiście nie pozostają obojętne na nasze poczynania, starając się aktywnie nas z siebie zrzucić. 

Celem walki jest oczywiście pokonanie przeciwnika. Ale już sama walka polega nie tyle na machaniu bezmyślnie mieczem, co wiele pożytku by nie przyniosło, a na kombinowaniu jak dostać się do czułych miejsc, by tam zadać precyzyjne ciosy.

Czasem do pokonania przeciwnika niezbędna jest pomoc naszego kompana, konia Agro, który pomoże dostać się w jakieś miejsce, odciągnie uwagę Kolosa lub po prostu pozwoli przed nim uciec.

ŚWIAT SCHADOW OF THE COLOSSUS ZASYSA

Koń jest tu, jak widać, nie tylko środkiem lokomocji, pomagającym szybciej i sprawniej przemieszczać się po mapie. On jest naszym prawdziwym towarzyszem z którym podczas gry wytwarza się więź. To nie Płotka Wiedźmina 3, gdzie można bez żalu zamieniać sobie do woli jednego wierzchowca na drugiego, a ten i tak będzie się nazywał Płotka. W SotC koń jest przyjacielem, co ma bardzo duży wpływ na odbiór gry i przeżycia, jakie ona generuje.

Siłą Cienia Kolosów są właśnie przeżycia i uczucia, które stają się doświadczeniem gracza. Historia jest przejmująca, choć sposób prowadzenia narracji jest ekstremalnie wręcz oszczędny.

Przez zdecydowaną większość gry jedynym głosem, jaki słyszymy, jest głos Dormina, który przedstawia nam kolejne cele do pokonania. Oraz głos samego Wandera, który woła Agro. I w żaden sposób nie przeszkadza to w tym, żeby gracz doświadczył praktycznie pełnej palety uczuć.

Takie na przykład zabijanie Kolosów. Na początku daje wielką satysfakcję. Ale z czasem człowiek uświadamia sobie, że te olbrzymy przecież w niczym nikomu nie przeszkadzają. Są istotami, które najczęściej niesprowokowane, nie interesują się nawet Wanderem. A gdy ten zakłóca ich spokój, starają się raczej go pozbyć, a nie zabić.

W pewnym momencie człowiek uświadamia też sobie, że nawet w scenach przedstawiających śmierć pokonanych Kolosów jest coś nie tak. Nie słychać fanfar na cześć gracza, a jedynie smutną, przejmującą muzykę. Nie ma też żadnych gestów zwycięstwa. Widać za to scenę, która mówi, że właśnie stało się coś strasznego. I nieodwracalnego.

SHADOW OF THE COLOSSUS TO NIE TYLKO GRA

To przeżycie. Doświadczenie. I to takie, którego pomimo upływających lat od premiery (już ponad 12), nikomu nie udało się powtórzyć. Stała się co prawda inspiracją i punktem wyjścia dla innych gier, ale żadnej nie udało się powtórzyć tego, co z graczem robi SotC.

Gdy zobaczyłem zapowiedź wydania Shadow of the Colossus na PS4, od razu wiedziałem, że ją chcę. Uczucie było tak silne, że nie potrafiłem czekać ponad pół roku na odświeżoną wersję. Włączyłem więc PS3 i odpaliłem edycję z 2011 roku.

I wiecie co? Ta gra w ogóle się nie zestarzała! Okazało się, że można w 2017 roku grać na sprzęcie z 2006 w grę z roku 2005, i rewelacyjnie się przy tym bawić. Choć określenie „bawić się” chyba nie do końca tu pasuje.

Oczywiście, że graficznie nawet nie ma sensu tego porównywać z najnowszymi produkcjami. Sterowanie też okazało się już dość archaiczne. Ale to co w tej grze najważniejsze: rozgrywka, klimat, emocje i przeżycia, ciągle nie mają sobie równych.

Dlatego dobrze się dzieje, że gra doczeka się swojej premiery na konsoli najnowszej generacji. Dzięki temu będzie mogło poznać ją nowe grono graczy. Oby jak największe. Bo ta gra zasługuje na to, jak żadna inna.

Powiem nawet więcej – to gracze zasługują na to, by w nią grać! I zdecydowanie powinni to zrobić. Ba, dobrze będzie pokazać ją nieprzekonanym do gier, by zaprezentować im, czym może być elektroniczna rozrywka. Doświadczeniem nieosiągalnym przez inne medium.

BĘDĘ GRAŁ W GRĘ
SHADOW OF THE COLOSSUS

Grałem w Shadow of the Colossus na PS2.
Grałem w Shadow of the Colossus na PS3.
I będę grał w Shadow of the Colossus na PS4.

Z tym ostatnim muszę jeszcze poczekać. Do lutego 2018.


PS Mała rada na koniec. Jeśli jeszcze nie graliście w SotC, a macie taki zamiar, to nie oglądajcie żadnych filmów ze słowem ‘gameplay’ w tytule, bo pozbawicie się w ten sposób sporo przyjemności z gry.
Copyright © 2016 MARTIN ZALEWSKI