10:28

Lotnisko w Monachium [WZK #4]


Gdy dowiedziałem się, że ukazała się książka pod tytułem Lotnisko w Monachium, pierwsze co sobie wtedy pomyślałem, było - ciekawe czy po lekturze da się poznać czy autor był w ogóle na lotnisku w Monachium. A ponieważ sam ostatnio bywam na nim regularnie, powiedziałem: Sprawdzam! Stwierdziłem, że jeśli uda mi się przyłapać na czymś pana Baxtera, to będę miał wdzięczny temat do mojego mini działu: Wyrwane Z Kontekstu. 


A skoro czytacie ten tekst, to już wiecie czy moja misja zakończyła się sukcesem. W końcu nikt nie tworzyłby raczej nowego tekstu po to, żeby napisać, że nie ma się do czego przyczepić. ;) Fragment  do którego mam pewne zastrzeżenia jest co prawda niewielki, ale za to godny uwagi.

Rzecz dzieje się na lotnisku w Monachium, co zapewne, zważywszy na tytuł książki - zaskakujące w żaden sposób nie jest. Bohaterowie są już po odprawie i kontroli bezpieczeństwa. Tak to przynajmniej wynika z fabuły. Co w sumie już samo w sobie jest dziwne, bo razem z dwójką podróżnych jest pani z ambasady amerykańskiej, która nigdzie nie leci. A z tego co wiem, przez kontrolę osobistą nie przejdzie się bez ważnej karty pokładowej… Ale pewności nie mam, więc się nie czepiam, tylko odnotowuję. Bo może ambasador ma jakieś specjalne przywileje?

W każdym razie - nie o to chodzi. Chodzi o to, co w pewnym momencie podmiot liryczny opowiada czytelnikowi:
Zjeżdżamy na dół ruchomymi schodami, a z numerków bramek wynika, ze czeka nas bardzo długi spacer. Są tu ruchome chodniki, więc korzystamy z okazji, stajemy na nich i łapiemy oddech. Mijamy lot Quatar Airways do Abu Zabi. Mijamy lot Lufthansy do Johanesburga. Mijamy lot Air India do Hajdarabadu. Mijamy lot Air Berlin do Varadero. Jest lot do Newark. I nasz lot do Atlanty.
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wszystko jest w porządku. Zapewniam jednak, że tak nie jest. Co zaraz udowodnię. 

Otóż problem z cytowanym tekstem polega na tym, że jest fizycznie niemożliwym, by spacerując obok 'gejtów', mijać wspomniane przez autora loty.  I wcale nie dlatego, że w planie lotów nie ma ich razem. Bo to dałoby się łatwo wyjaśnić fabularnie. Wszak z powodu gęstej mgły lotnisko zostało sparaliżowane, przez co standardowy plan lotów na jakiś czas stracił po prostu ważność i aktualność.

Problem natomiast jest taki, że lotnisko w Monachium ma dwa terminale. I na te dwa terminale podzielone są konkretne linie lotnicze. W przypadku tych wymienionych przez autora, mamy następujący podział: samoloty linii Quatar Airways, airberlin (według autora Air Berlin) startują przy terminalu 1. Natomiast loty linii Lufthansa, to już terminal 2. Co więcej, czegoś takiego jak Air India na lotnisku w Monachium w ogóle się nie uświadczy!

Mało? To proszę bardzo! Mam więcej!

Z Monachium nie poleci się do Abu Zabi. Co najwyżej do Abu Dhabi. I to nie linią Quatar Airways, a Etihad Airways. Do Johanesburga nie polecimy Lufthansą, lecz South African Airways. Do Hajdarabadu z München wcale nie polecimy. Podobnie jak do Varadero i Newark…

Dobrze chociaż, że jest lot do Atlanty (linia Delta), miejsca docelowego głównego bohatera powieści.
Copyright © 2016 MARTIN ZALEWSKI