11:47

A wypychajcie się tym waszym tacierzyństwem!



Nóż mi się w kieszeni otwiera, karabin na plecach się przeładowuje, pistolet w kaburze odbezpiecza za każdym razem, gdy tylko ktoś wspomni przy mnie lub gdzieś przeczytam o tacierzyństwie. Mam już dość!

Co to kurka jest to tacierzyństwo? Kto to w ogóle wymyślił?

Słowo to zaczęło pojawiać się w obiegu, gdy pracowano nad zmianami w ustawie o urlopie macierzyńskim. Jeśli mnie pamięć nie myli. Jakieś tęgie głowy wymyśliły sobie wtedy, że skoro mamy mają urlop macierzyński, to jego męska wersja będzie się nazywała analogicznie – urlopem tacierzyńskim.

Tylko ja się pytam – dlaczego? Po co? Naprawdę trzeba było wymyślać do tego takiego potworka językowego?

Wiem, że język jest tworem żywym, i co chwilę pojawiają się w nim jakieś nowe słowa. Bardzo mnie to cieszy. Ale z tego co się orientuję, to powstanie nowych słów ma po prostu jakiś konkretny cel. Zwykle wynika to albo z potrzeby nazwania czegoś nowego, albo z ekonomii języka – której celem jest uproszenie, poprawienie czytelności.

Czy aby na pewno mamy w przypadku urlopu tacierzyńskiego do czynienia z którymkolwiek z tych powodów? Czy nie można było nazwać tego dużo ładniej i normalniej brzmiącym urlopem ojcowskim?

Albo (o zgrozo!) – tacierzyństwo... Bo co? Ojcostwo jest złe?

Nikt o zdrowych zmysłach nie uznałby nazwania macierzyństwa – matkostwem. Bo to przecież śmieszne i głupie. A to w sumie taka sama analogia. Skoro macierzyństwo prowadzi do tacierzyństwa, to tak samo ojcostwo prowadzi do matkostwa.

Dlaczego więc to pierwsze w jakiś sposób się przyjęło, i pojawia się nie tylko w języku potocznym, ale też w telewizji, prasie, a nawet w książkach, a to drugie nigdy i nigdzie się nie pojawia?

Bo matkostwo jest fuj? Zgadza się!
Ale tacierzyństwo jest przynajmniej tak samo fuj. Jeśli nawet nie bardziej...

Fuj, fuj, fuj!
Copyright © 2016 MARTIN ZALEWSKI