17:42

Sałata ignorancji [WZK #2]

"Jak we wszystkich swoich powieściach, tak i tym razem, Kevin Brooks nie oszukuje swoich czytelników. Rzeczywistość, którą przedstawia, na poły okrutna i bezwzględna, na poły piękna i pełna nieodpartego uroku, wciąga czytelnika swoją prawdziwością" - w taki sposób powieść "Candy" opisuje jej polski wydawca - Media Rodzina. Obietnica dość poważna. Czy jednak rzeczywiście rzeczywistość książkowa jest tożsama z rzeczywistą rzeczywistością? Sprawdźmy to!


Zaczniemy od cytatu z pierwszego rozdziału książki (cały rozdział udostępnia za darmo wydawnictwo - TUTAJ):
Po drugiej stronie był McDonald’s.
Świetnie, tam będę mógł kupić coś do zjedzenia, posiedzieć kilka minut…
Usiąść przy oknie.
Popatrzeć na ulicę.
Obserwować stację.
Dobry pomysł… Ale to nie będzie wyglądało, jakbym czekał na kogoś konkretnego, prawda? Nie będę chyba wyglądał jak gapowaty dzieciak z problemami hormonalnymi…
Nie, posiedzę po prostu, zjem hamburgera, spoglądając od niechcenia przez okno, zabijając czas…
Nie ma w tym przecież nic złego.
W środku panował tłok, większość stolików była już zajęta, a przy ladzie ciągnęły się kolejki klientów — dzieciaki, starsze pary, jacyś twardziele w kapturach i łańcuchach… stanąłem na końcu i zacząłem analizować zestawy na tablicy. Właściwie nie wiem po co, i tak ich nie rozumiem — McZestawy, powiększone McZestawy, promocyjne McZestawy, dwie sztuki czegoś za 99 pensów, średnie to plus średnie tamto… to dla mnie zbyt skomplikowane. I tak zawsze biorę to samo: cheeseburgera i czarną kawę.
(...)
Znaleźliśmy stolik przy oknie, sprzątnęliśmy śmieci i usiedliśmy. Ja zamówiłem to, co zwykle, a ona czekoladowego pączka i dużą colę z toną lodu. Patrzyłem, jak stawia kubek na blacie, pochyla się i łapie ustami słomkę.
— Może masz ochotę na coś jeszcze? — zapytałem.
Pokręciła głową, łakomie łykając napój z buzią dziecka skoncentrowanego na nowej zabawce. Odwinąłem hamburgera i zabrałem się do jedzenia. Nie czułem już głodu, ale musiałem czymś zająć ręce. Trudno ukryć nerwowe ruchy dłoni, gdy nie ma co z nimi robić. Żułem i przełykałem,
ocierałem usta z sosu, zerknąłem na zegarek…
— Jesteś z kimś umówiony? — zapytała.
— Niezupełnie — odparłem.
— Słucham?
Zakrztusiłem się kawałkiem sałaty, zdając sobie sprawę,
jak idiotycznie zabrzmiała moja odpowiedź.
I co my tu mamy?
Przede wszystkim w oczy rzuca się pewna nielogiczność lub po prostu niekonsekwencja. Najpierw narrator twierdzi, że zje sobie hamburgera, następnie oznajmia, że i tak zawsze bierze cheeseburgera, ale ostatecznie okazuje się, że kupił hamburgera. Wygląda to tak, jakby bohater sam nie wiedział czego chce, albo autor nie miał pojęcia o czym pisze...

Co jednak z obiecaną "prawdziwością rzeczywistości"? Kluczowe w tej kwestii jest ostatnie z cytowanych zdań: "Zakrztusiłem się kawałkiem sałaty, zdając sobie sprawę, jak idiotycznie zabrzmiała moja odpowiedź".
A od kiedy to w hamburgerach od McDonalda znajduje się sałata?
I tyle na temat prawdziwości...

Można oczywiście próbować tłumaczyć autora, że bohater jego książki miał pecha, trafiając na pracowników McD, którzy mieli akurat gorszy dzień, i nic sobie nie robili ze standardów wymaganych w ich miejscu pracy. Coś mi jednak mówi, że pan Brooks nie ma po prostu pojęcia czym jest research. A jeśli nawet wie, to ma to gdzieś.

Przyznam szczerze, że nawet pomimo mego wielkiego zamiłowania do wyłapywania takich smaczków, w tym przypadku za bardzo pachnie mi tu ignorancją autora, bym miał poświęcić więcej swojego czasu na spędzenie go z jego dziełem. Nie wiem jak Wam, ale mi już wystarczy Candy...
Copyright © 2016 MARTIN ZALEWSKI