Co mają ze sobą wspólnego Adolf H., Jan Paweł II, Janek z Czterech Pancernychi jedna mała kropka? Odpowiedź jest bardzo prosta – przeznaczenie. Wszyscy oni mają do wykonania to samo zadanie na Facebooku: przeznaczeni są do tak zwanego „taktycznego obserwowania tematu”. Tak, by osoby zainteresowane danym wątkiem, a zwłaszcza dyskusją pod jakimś wpisem, były na bieżąco informowane o toczącej się tam wymianie zdań.
Czasami bywa tak, że przewijając zawartość Facebooka, trafiamy na ciekawy dla nas wpis, i choć sami nie mamy na dany temat nic do powiedzenia, interesuje nas, jak inni się w danym temacie wypowiedzą. Przydałby się więc jakiś mechanizm, który pozwoliłby na śledzenie dyskusji, bez konieczności wdawania się w nią. I taki mechanizm istnieje.
KROPKA DOBRA NA WSZYSTKO
Facebook informuje nas poprzez powiadomienia, że pod danym postem pojawił się nowy komentarz, jeśli tylko sami wcześniej skomentowaliśmy dany wątek. Ktoś wpadł więc na pomysł (a ostatnio bardzo dużo takich ktosi), że sprytnym rozwiązaniem będzie pozostawienie pod interesującym wpisem komentarza. A skoro ma to być komentarz użytkowy, a nie merytoryczny, wystarczy po prostu postawić kropkę. I to w sensie dosłownym. Jedną. Zwykłą. Małą. Kropkę.
JAN PAWEŁ II, ADOLF H. I JANEK Z CZOŁGU SŁUŻĄ POMOCĄ
Z czasem do kropki zaczęli być zatrudniani inni, których zadaniem było obserwowanie czy w danym wątku nie pojawił się jakiś nowy komentarz. Taktycznymi obserwatorami stali się na przykład Adolf H., JP II i Pancerny Janek. Ten ostatni jest w sumie dość logicznym wyborem, biorąc pod uwagę fakt, że jest telegrafistą. Odbieranie i wysyłanie sygnałów, w naszym przypadku – powiadomień, ma opanowane jak mało kto.
Problem jednak z tym rozwiązaniem jest taki, że zamiast wzbogacać i urozmaicać dyskusję, zaśmieca ją. Co gorsza, dzieje się to całkowicie niepotrzebnie. Bez sensu wręcz, gdyż istnieje inne, sensowniejsze rozwiązanie. I to oficjalne.
1 KROPKA TO ZA MAŁO, UŻYJ 3!
Facebook daje nam bardzo wygodne, szybkie i praktyczne rozwiązanie omawianej kwestii. Wystarczy zamiast 1 kropki w komentarzu, użyjemy 3 kropki, które znajdują się w prawym górnym rogu każdego wpisu na Facebooku. Kropki te są zawsze w tym miejscu, niezależnie od tego czy przeglądamy zawartość fejsa na komputerze, czy w telefonie.
Dają one dostęp do menu posta. Zawartość tego menu może być różna, ale niektóre jego elementy są zawsze takie same. Tak jak ten, który najbardziej nas teraz interesuje: Włącz powiadomienia.
Efekt użycia tej opcji jest dokładnie taki sam, jak pozostawienie komentarza. Będziemy więc otrzymywać powiadomienia za każdym razem, gdy tylko ktoś skomentuje obserwowany wpis. Dzięki temu będziemy cały czas na bieżąco, bez zaśmiecania dyskusji jakimiś kropkami lub postaciami, których i tak prawie nikt nie chce już oglądać.
Dodatkową zaletą włączenia powiadomień, zamiast pisania bezsensownych komentarzy jest fakt, że robimy to całkowicie anonimowo. Co prawda nie dla Facebooka, ale dla osób komentujących obserwowany przez nas wątek, już tak. I dla znajomych, którym by się wyświetliła informacja, że skomentowaliśmy dany post.
Nie zawsze jest to nam potrzebne, ale trochę choćby pozornej prywatności, to zawsze fajna rzecz.
ZAPISZ NA PÓŹNIEJ
A co, jeśli interesuje nas jakiś wpis na Facebooku i chcemy poznać dyskusję pod nim, ale nie uśmiecha się nam dostawanie co 5 minut powiadomienia o nowym komentarzu? Na to też jest bardzo fajne rozwiązanie: Zapisz post. W tym samym, trzykropkowym menu.
Wybranie tej opcji skutkuje tym, że dany wpis zostanie zapisany na później. Dzięki temu nie przepadnie w zalewie wszystkich innych informacji, które przewijają się na Facebooku, i zawsze będzie można do niego wrócić, by prześledzić dyskusję pod nim.
Funkcja ta bardzo dobrze sprawdzi się w momencie, gdy trafimy na jakiś interesujący link, a my nie mamy aktualnie czasu na przeczytanie jego zawartości. Wtedy zapisujemy na później, i wracamy do niego w momencie, gdy dysponujemy wystarczającą ilością czasu na lekturę. Wystarczy wtedy zerknąć do sekcji Zapisane (a to niespodzianka!), gdzie przechowywane są wszystkie zapisane przez nas wpisy.
Widać więc, że mamy do dyspozycji rozwiązania, które są eleganckie, sprawne, a przede wszystkim – przydatne. Nic, tylko korzystać!
Od mojego pierwszego kontaktu z czytnikiem e-booków, stałem się wielkim entuzjastą e-czytania. Po części wynikało to z okoliczności. Mieszkałem wtedy za granicą, a Kindle był najlepszym z możliwych sposobów na czytanie książek (i prasy) po polsku. Od roku mieszkam znowu w Polsce, gdzie czytam zarówno na papierze, jak i e-papierze. Jak wygląda powrót do książek tradycyjnych po 5 latach czytania tylko na czytniku?
Bardzo przyjemnie! Serio. Bardzo lubię książki papierowe. Lubię je kupować. Lubię je dostawać. Lubię je czytać. Lubię je mieć. Zawsze byłem zadowolony z nowej książki. Co piszę całkowicie świadomy tego, że sam przed chwilą napisałem, że jestem wielkim entuzjastą e-czytania.
Przez większość mojego życia czytałem papier. Tylko papier. Później przez prawie 5 lat czytałem e-booki. Tylko e-booki. Od roku mam okazję i przyjemność czytać w każdej formie, zarówno książki tradycyjne, jak i elektroniczne. Ba, część książek czytałem jednocześnie na papierze i czytniku.
Co się okazało? Co jest lepsze? Co wybrać? Książka czy e-book?
Przed podjęciem ostatecznej decyzji, prześledźmy sobie po kolei wszystkie różnice pomiędzy tymi formami czytania.
E-BOOK NIE PACHNIE
Jest to chyba najczęściej powtarzany fakt przeciwników e-booków. I nie da się zaprzeczyć, że e-book rzeczywiście nie pachnie. Nigdy jednak nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego fakt ten staje się głównym argumentem przeciwko e-bookom. Jakim cudem niemożność powąchania książki elektronicznej ma od razu dyskwalifikować tę formę czytania?
Jestem w stanie uwierzyć, że zapach kleju, papieru i farby drukarskiej komuś się podoba. Spoko. Ale dlaczego książka, która nie pachnie, ma być od razu gorsza? Przecież książka papierowa też nie zawsze pachnie. I co? Takiej nie warto już czytać, bo nie będzie z tego żadnej przyjemności?
KSIĄŻKI SĄ DUŻE I CIĘŻKIE
Książki papierowe bywają naprawdę ciężkie. Zwłaszcza gdy są duże. Ma to znaczenie przy ewentualnych przeprowadzkach, urlopach, ale też w dzień powszedni, kiedy chcemy zabrać ze sobą lekturę, by poczytać w drodze do pracy.
Ciężar i gabaryty książek bywają kłopotliwe również w przypadku uzbierania pokaźnej ich kolekcji. W dodatku podczas noszenia niepotrzebnie obciążają kręgosłup.
Czytniki e-booków są za to małe i lekkie. Mój wraz z okładką waży mniej niż 3 tabliczki czekolady. A bez okładki połowę tego. I mieści się w kieszeni spodni. Dodatkowo e-booki można przecież czytać nie tylko na czytniku, ale praktycznie na każdym telefonie. Tak więc całą bibliotekę można mieć zawsze przy sobie. Bez negatywnego wpływu na kręgosłup.
KSIĄŻKA SIĘ NIE ROZŁADUJE
Z faktu, że e-booki można czytać jedynie za pomocą sprzętu elektronicznego, wynika jedna z głównych wad – możemy nagle stracić dostęp do lektury, jeśli bateria się rozładuje. Nie jest to jakoś szczególnie kłopotliwe, bo czytniki mają bardzo dobrą żywotność na jednym ładowaniu, a o tego odpowiednio wcześnie informują o tym, że pora je nakarmić. Tym niemniej, jest to rzecz wymagająca odnotowania.
E-BOOKA MOŻNA CZYTAĆ W CIEMNOŚCI
E-booka można czytać nawet w największej ciemności. Wszystkie nowe modele czytników mają oświetlenie, tak samo, jak wszystkie telefony i tablety mają podświetlenie. Książka papierowa potrzebuje oświetlenia zewnętrznego, które nie zawsze jest dostępne.
E-BOOKA MOŻNA DOSTOSOWAĆ DO WŁASNYCH POTRZEB
Książka raz wydrukowana, zawsze będzie taka sama. W przeciwieństwie do e-booka, którego można dostosować do własnych potrzeb. Wielkość liter, ich krój, wielkość marginesów i odległość między wierszami – to wszystko można w prosty sposób ustawić w taki sposób, żeby lektura była jak najbardziej wygodna i przyjemna.
Póki co zmniejszam font i ustawiam najmniejsze odległości i marginesy, ale dla wielu, zwłaszcza starszych osób, to możliwość powiększenia liter będzie wielką zaletą e-booków. To cecha, która z pewnością jest dla wielu kluczowa.
E-BOOK JEST ODPORNY NA ŻYWIOŁY
Książka jest bardzo podatna na działanie ognia czy wody, co bardzo źle wpływa na żywotność książki. E-book jest odporny na to wszystko. Bo przecież książka elektroniczna, jako twór niematerialny, jest niezniszczalny. Technicznie rzecz biorąc, zniszczyć można co najwyżej nośnik, ale samej e-książki już nie.
Ale ok, jeśli ktoś chciałby się czepiać, to na ten moment założyć nawet możemy, że czytnik e-booków to książka. A ten, podobnie jak papier, na ogień odporny póki co jeszcze nie jest. Za to na wodę – nowsze modele już tak.
E-BOOKI SĄ TANIE, ALE CZYTNIK JEST DROGI
Inna sprawa, że gdy stanie się coś z naszą książką, na przykład zostawimy ją w autobusie albo w samolocie, to strata będzie raczej niewielka. Przynajmniej w porównaniu ze zgubionym albo zniszczonym czytnikiem. Bo ten kosztuje przynajmniej kilkaset złotych.
Nie oznacza to jednak w żaden sposób, że czytnika nie opłaca się kupować. Otóż opłaca się. I to bardzo. Mamy w Polsce kilka (jeśli nie nawet kilkanaście) internetowych księgarni z e-bookami. Zawsze jest tam jakaś promocja. Naprawdę zawsze. W każdej księgarni. Jeśli więc ktoś nie ma parcia na najnowsze publikacje, to przy odrobinie cierpliwości, można załapać się na ogromną promocję nawet książki, która na co dzień kosztuje 70 zł. Sam bardzo, bardzo rzadko płaciłem więcej niż 15 zł za e-booka.
Na książki papierowe też są oczywiście promocje, ale nie aż takie. I raczej nie na topowe pozycje.
E-BOOKA DOSTĘPNY NATYCHMIAST
Skoro już jesteśmy przy kupowaniu, warto od razu poruszyć inną kwestię z tym związaną. Cechą e-booków jest natychmiastowy dostęp do zakupionych pozycji. Natomiast po książki papierowe trzeba się albo wybrać do księgarni, albo poczekać na odwiedziny kuriera.
Ta natychmiastowość zakupów książek elektronicznych przedstawiana jest jako wielka zaleta. I z pewnością tym jest. Sam tak uważam. Ale gdy niedawno kupiłem książki i czekałem na kuriera z paczką, przypomniałem sobie, jakie to ekscytujące.
Jakoś tak mam, że bardzo się jaram paczkami, które mają do mnie dotrzeć. Zawsze w takiej sytuacji co chwilę sprawdzam status przesyłki, żeby wiedzieć gdzie jest i co się z nią właśnie dzieje. A gdy już w końcu trafi w moje ręce, to rozpakowywanie jej sprawia mi tyle samo frajdy, co rozpakowywanie prezentów pod choinką. Mimo, iż wiem co jest w środku.
Tak samo z wyprawami po książki do sklepu. Lubię to. No po prostu to lubię. Zakupy e-booków nie dają takich emocji.
KSIĄŻKI ŁĄDNIE PREZENTUJĄ SIĘ NA PÓŁKACH
Zawsze podobały mi się regały „zawalone” książkami. Jest to chyba najfajniejszy sposób aranżacji wnętrz. Dodatkowo, jako człowiek z żyłką kolekcjonera, wyobrażam sobie, jak fajnie jest patrzeć na rosnący zbiór książek. Tylko sobie wyobrażam, bo sam mam ich bardzo mało. To co czytałem, najczęściej pochodziło z bibliotek.
Co prawda jest pewien sposób na e-booki na półkach, ale jakoś mnie on nie przekonuje:
NA CZYTNIKU CZYTA SIĘ WIĘCEJ I SZYBCIEJ
Są nawet badania w tej sprawie. Ale mi one w sumie do niczego nie są potrzebne, bo prawdę tę znam z autopsji. Sam na sobie zauważyłem, że odkąd zaopatrzyłem się w czytnik e-booków, to czytam dużo więcej i dużo szybciej.
Pierwsze wynikać może z faktu, że e-booki pozwalają na czytanie w praktycznie każdej sytuacji. Czasem nie ma możliwości albo po prostu nie chce się wyciągać z torby książki, za to nie ma problemu, żeby na chwilę wyciągnąć czytnik lub telefon, by przeczytać choćby mały fragment tekstu.
Natomiast zwiększona szybkość czytania, to efekt wspomnianej już możliwości dostosowania sobie wyświetlania książki do swoich potrzeb.
PAPIER LEPIEJ SIĘ ZAPAMIĘTUJE
Na potwierdzenie tego też są wyniki badań. Skąd to zjawisko? Ocenia się, że powodów może być kilka. Na przykład taki, że książka jest medium znanym naszemu mózgowi, który nauczył się przyswajać z niego jak najwięcej informacji, a e-book jest wynalazkiem młodym i nie jesteśmy jeszcze do tego ewolucyjnie przystosowani. A przynajmniej nie tak dobrze, jak do papieru.
Kolejnym powodem może być fakt, że czytając książkę zapisujemy w głowie więcej informacji, niż tylko jej treść. Takie jak grubość książki, pozycja w jej przestrzeni czytanego fragmentu, krój czcionki itd. Podczas czytania papieru odbieramy też bodźce dotykowe, wzrokowe i węchowe (ten słynny zapach książki). Wszystkie to składa się na ogólny odbiór książki. A im więcej bodźców i informacji na raz, wspólnie ze sobą połączonych, tym lepiej zapamiętuje się informacje.
W każdym razie, beletrystyka sprawdza się w formie elektronicznej znakomicie. Ale do książek naukowych czy bardziej poważnych wydawnictw, zdecydowanie polecam wydanie papierowe. Tym bardziej, że z e-bookiem pracuje się bardzo ciężko. Mimo, iż jest możliwość robienia zakładek, notatek i podkreśleń.
CZYTANIE E-BOOKA NIE JEST DOBRYM PRZYKŁADEM DLA DZIECKA
To rzecz nad którą bardzo ubolewam. Wiele się mówi o tym, żeby dawać dziecku dobry przykład i czytać. Jeśli dziecko będzie widziało, że rodzic czyta, to samo będzie chciało to robić. Oczywista sprawa, w końcu dziecko uczy się przez naśladowanie.
Niestety, ale w przypadku e-booków to tak nie działa. Dziecko w czytniku nie widzi książki. Dla niego to jest czytnik. Kolejny gadżet, którym chce się pobawić. Na równi z telefonem czy innym tabletem. Choć tu oczywiście dużo zależy od wieku dziecka.
CZYTNIK E-BOOKÓW KUMULUJE W SOBIE WSZYSTKIE KSIĄŻKI
Gdy brałem czytnik do ręki, wielokrotnie zastanawiałem się nad pewnym fenomenem. Zagadką było dla mnie, jak to jest, że tak bardzo lubię ten sprzęt. A było to o tyle ciekawe, że im dłużej obcowałem z czytnikiem, tym bardziej go lubiłem. W końcu mnie oświeciło!
I nie chodzi tu wcale o żadną konkretną właściwość mojego czytnika. Z pewnością to samo by się okazało z każdym innym sprzętem.
Książki przez nas przeczytane wzbudzają w nas zupełnie inne emocje, niż te nieprzeczytane. Lektura książki sprawia, że przeżywamy (mniej lub bardziej) to, co się w nich dzieje.
Zrób sobie taki mały test. Weź do ręki jakąś przeczytaną książkę. Może być jakoś dawno przerobiona, ale lepiej, jeśli będzie to coś świeżego. Popatrz sobie na nią, i zaobserwuj co czujesz. Nie musisz nawet przypominać sobie jej treści. Ważne są uczucia i emocje.
A teraz weź kolejną książkę i zrób to samo. Zauważysz zapewne, że znowu pojawią się uczucia i emocje. Ale tym razem inne. Może słabsze, może silniejsze. Ale na pewno inne.
Można tak bez końca. Wzięcie do ręki książki przywołuje to, co wywoływała w czasie lektury.
Teraz wyobraź sobie, że czytnik wszystko to w sobie kumuluje. To on jest pośrednikiem pomiędzy nami, a książką. Tak więc im więcej książek za jego pomocą przeczytamy, tym nie tylko więcej emocji przy jego udziale odczuwamy, ale też z każdym e-bookiem się one wzmacniają.
I właśnie za to go uwielbiam!
TO W KOŃCU CO?
E-BOOK CZY PAPIER?
A wybierz sobie co chcesz. To, co bardziej ci odpowiada, z czym lepiej się czujesz.
Osobiście nie mam żadnego problemu z tym, by jedną książkę czytać na przemian na papierze, tablecie, czytniku i telefonie. Przetestowałem to ostatnio, i sprawdza się znakomicie.
Najczęściej jest tak, że ci, co lubią e-booki, nie mają nic przeciwko książkom papierowym. Natomiast fanatycy i fetyszyści szelestu papieru i zapachu kleju uważają, że e-book, to produkt wybrakowany.
Możesz sobie uważać, że nie lubisz e-booków. Twoje prawo. Twoja sprawa. Ale nie mów mi, że e-book, to nie książka. Tak samo, jak zapewne nie powiesz mi, że nie lubisz i nie czytasz newsów, ani żadnych artykułów w Internecie, bo liczy się tylko prasa drukowana…
Bo książka, to książka. Reszta, to tylko nośnik i otoczka.
Czytaj więc tak, jak lubisz. I pozwól innym robić to samo.
Półki w księgarniach uginają się od wszelkiej maści poradników i kursów, mających nauczyć nas nowych umiejętności lub poprawić jakość naszego życia. Dyski twarde księgarń ebooków przepełnione są tego typu pozycjami. I jak przyznają sami księgarze – segment ten jest jednym z najlepiej się sprzedających. Również wielkie sale konferencyjne pękają w szwach podczas różnego rodzaju szkoleń, kursów i wykładów, które mają być receptą na sukces. Dlaczego więc tak mało z nas sukces ten osiąga?
Prawdą jest, że przyczyną braku skuteczności niektórych z pozycji jest fakt, że głoszone w nich treści nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego i na zawsze pozostać w umysłach ich twórców. Pół biedy, gdy okazują się one po prostu bezwartościowe. Ale bywają i takie, które są szkodliwe i niebezpieczne – patrz teorie Beaty Pawlikowskiej na temat depresji.
Daleki jednak jestem od stwierdzenia, że wszystkie te kursy, szkolenia, poradniki, wykłady i konferencje, to jedna wielka ściema. Wręcz przeciwnie. Wiele z tych rzeczy jest bogatych w cenne informacje, które naprawdę mogą wzbogacić nasze życie. Dlaczego więc tego nie robią? Albo inaczej – dlaczego pomimo takiej dostępności sposobów na wszelkiego rodzaju sukces, tak niewielu może się nim poszczycić?
SUKCES. CO TO W OGÓLE JEST?
Dla uproszczenia rozważań w tej dyskusji przyjąłem, że sukcesem jest osiągnięcie tego, co było motywacją zakupu danego poradnika, kursu czy biletu na szkolenie. Dla przykładu – jeśli kupiłeś książkę „Niemiecki w 30 dni”, to sukcesem będzie nauczenie się języka niemieckiego (niekoniecznie w 30 dni). Dla osoby kupującej książkę „Laptopowy milioner” (tak, jest taka), sukcesem będzie zarobienie milionów, siedząc przed komputerem. Jeśli nabyłeś książkę „Bloger i Social Media”, to sukcesem będzie rozwój bloga, jego społeczności i zarabianie na blogowaniu.
POWIDZ MI JAK…?
Przy tej ostatniej pozycji zatrzymamy się na dłużej. Jej autor, Jason Hunt, podzielił się niedawno na blogu pewnym spostrzeżeniem. Otóż okazuje się, że wśród ogromu pytań, jakie dostaje osobiście, jak i drogą elektroniczną, jedno nigdy nie pada. Nikt nie pyta go o to, jak być lepszym twórcą. Całość możecie przeczytać tutaj: [klik].
Autor przedstawia tam też dwie teorie, mające tłumaczyć przyczyny takiego stanu rzeczy. Jedną z nich jest przekonanie ludzi, że tę wiedzę posiadają, więc nie muszą o nią dopytywać. Druga teoria mówi o myleniu bycia najlepszym z byciem najpopularniejszym, więc ludzie zamiast dążyć do tego pierwszego, chcą osiągnąć to drugie. I jakkolwiek słuszne są te teorie, osobiście dodałbym jeszcze jedną.
Aby odpowiedź była jak najbardziej wartościowa, konkretne pytania należy zadać konkretnym ludziom. To znaczy, że piłkarza nie pytamy się o to, jak grać w koszykówkę, a piosenkarki o to, jak być znakomitym aktorem. Skoro więc Jason Hunt od lat kreował swój wizerunek jako osoby, która wie jak monetyzować blogowanie, to właśnie o to pytają go ludzie. Nie twierdzę, że się na dobrym pisaniu nie zna. Wręcz przeciwnie. Ale nie jest to dziedzina, w której kojarzony jest jako autorytet.
PYTANIE --> ODPOWIEDŹ. KROPKA
Zostawmy już jednak kwestię tego o co pytają, a skupmy się na samych pytaniach, nadal trzymając się przykładu Jasona Hunta. Tomek (czyli właśnie Jason Hunt) znakomicie zdaje sobie sprawę z tego, czego oczekują od niego ludzie. Jasnych, prostych i skutecznych odpowiedzi. W ten sposób skonstruowane są też jego książki o blogowaniu i social mediach. Ich struktura zawsze wygląda tak samo: pytanie – odpowiedź, pytanie – odpowiedź, pytanie… I tak w kółko.
Sprawdza się to naprawdę dobrze. Raz, że jest przejrzyście, a dwa – konkretnie. Co bardzo dobrze wpisuje się w potrzeby większości. Tego właśnie ludzie chcą. Mają problem na który oczekują natychmiastowego rozwiązania. Tu i teraz. I co ważne, żeby nie musieli się przy tym natrudzić.
Czytałem niedawno w jakiejś gazecie wywiad z panią psycholog na temat radzenia sobie ze złością i frustracją podczas opieki nad dzieckiem, które pojawiają się w życiu każdego rodzica. Pani opowiedziała historię, jak doradziła pewnej kobiecie właśnie w tej kwestii. Poleciła chyba wszystkim znane „liczenie do 10”. Sposób jest prosty – należy oddychając spokojnie, policzyć do 10.
Proste? Proste! Natychmiastowe? Oczywiście! Przecież trwa to raptem 10 sekund.
Jednak kobiecie, która pytała o sposób na złość to nie odpowiadało. Powiedziała, że zna zaproponowaną metodę, ale na nią ona nie działa. A na pytanie pani psycholog czy kiedyś tego próbowała, odpowiedziała szczerze, że nie. No bo po co, prawda…?
HOKUS POKUS
I tu dochodzimy do sedna problemu. Ludzie traktują poradniki jako magiczne księgi, mające dać im równie magiczne zaklęcia, które w mgnieniu oka odmienią ich życie. A autorytet to taki mag, który poproszony o pomoc udzieli machnie swoją różdżką i wypowiadając tajne formułki sprawi, że sukces stanie się naszym udziałem.
Tymczasem nie. To nie jest takie proste. Na pytanie „Jak dostać się do filharmonii?”nie usłyszymy, że najpierw w lewo, potem dwie przecznice prosto, potem znowu w lewo, i gotowe – jesteś na miejscu. Nie moi drodzy. Co najwyżej usłyszymy, że trzeba ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. I się nie poddawać.
Mogą trafić się i tacy „magowie”, którzy podzielą się swymi zaklęciami. Co więcej, mogą się one okazać naprawdę skuteczne. Osiągniesz swój wymarzony sukces. Ale co z tego, skoro i tak zaraz go stracisz?
Z sukcesami na skróty jest zawsze tak samo. Możesz go osiągnąć, ale nad nim nie zapanujesz. I ostatecznie znajdziesz się w sytuacji jeszcze gorszej, niż przed tym sukcesem. Tak się dzieje z większością osób, które wygrały duże sumy na loterii. Właśnie dlatego, że nie przeszły pełnej drogi do miejsca w którym się znaleźli. Drogi w trakcie której nauczyliby się co, jak i dlaczego działa tak, a nie inaczej. Jakie działanie przynosi jaki efekt, itd.
DLACZEGO WIĘC TO NIE DZIAŁA?
Domyślasz się już dlaczego, pomimo takiego zatrzęsienia poradników, kursów, szkoleń i wykładów, oraz tak wielkiego zainteresowania nimi, tak mało osób osiąga sukces? Dlaczego to wszystko nie działa?
Bo nie! Bo to nie ma działać.
Rolą wszystkich tych rzeczy jest przekazanie konkretnych informacji, wiedzy, technik i sposobów na osiągnięcie czegoś. Działać ma ich odbiorca. A ten, zwykle jest leniem. Leniem, który jeśli w ogóle przeczyta kupiony poradnik, to prędzej krzyknie, że jest on do dupy, niż ruszy własne cztery litery, żeby wiedzę którą zdobył, sprawdzić w działaniu.
PYTANIE --> ODPOWIEDŹ --> DZIAŁANIE --> EFEKT
Czytanie poradników, to żaden wstyd. Wręcz przeciwnie. Często świadczy to o mądrości i rozwadze danej osoby. Jest to przecież jasny sygnał, że osoba ta chce coś zmienić lub coś osiągnąć. Ale kupowanie kolejnych książek nic nie zmieni. Znam takich, co mają sporo poradników, a nawet jednego nie przeczytali. Samo czytanie też nic nie da. Tak jak nie da nic kolejny wyjazd na szkolenie czy konferencję.
Jedynym sposobem na to, by wydana kasa była dobrą inwestycją, a nie wyrzuceniem jej w błoto, to działanie. Przekucie zdobytej wiedzy w realne efekty. Tylko wtedy, nawet jeśli nie osiągniesz od razu sukcesu, zdobyte doświadczenie i wnioski, jakie będzie można z tego wyciągnąć, sprawią, że sukces będzie bliżej. Realnie bliżej. To nie jest łatwe. I bardzo dobrze! Bo czym jest sukces, który łatwo przychodzi?
- Jezus Maria, dziecko zabili! - krzyknęła przerażona kobieta, widząc jak młody rowerzysta przewrócił się na pobocze, chcąc uniknąć zderzenia z wyprzedzającą go ciężarówką. Sytuacja rzeczywiście wyglądała nieciekawie, więc nie ma się co dziwić przerażeniu kobiety. Sęk w tym, że poza krzykiem wniebogłosy, nie zrobiła nic. Krzyknęła i poszła, zostawiając "zabitego" na ziemi.
Choć tak po prawdzie, to niewiele więcej mogła zrobić. Działo się to bowiem w czasach przedkomórkowych. To znaczy nie zanim organizmy komórkowe pojawiły się na naszym globie, tylko przed erą powszechnego dostępu do telefonii komórkowej.
Obecnie prawie każdy z nas ma zawsze przy sobie swoją własną słuchawkę. Teoretycznie więc los osób, które tak jak ten nieszczęsny chłopak na rowerze - potrzebują pomocy, jest znacznie bardziej komfortowy. Ale, no właśnie - teoretycznie…
Mój znajomy jest niezwykle biegły w oszczędzaniu. Jego popisowym numerem w tej dyscyplinie to podbieranie papieru toaletowego pracodawcy. Osiągnął w tym chyba mistrzostwo, skoro dzięki zaoszczędzonym w ten sposób pieniądzom (ok 20 centów na rolkę), mógł pozwolić sobie na wydawanie kilkuset € miesięcznie na zielone środki rozweselające pochodzenia roślinnego.
Muzyka to nie tylko destruktor nieznośnej ciszy, podkład dźwiękowy wygibasów na parkiecie, czy też sprawca romantycznego nastroju, mającego zrobić wrażenie na płci przeciwnej. Muzyka pełni również rolę przekaźnika treści. I to nie jedynie pomiędzy wokalistą i słuchaczami. Można bowiem to jej zastosowanie z powodzeniem wykorzystać do własnych celów.
Oto przed Wami 3 lekcje kultury. Zasady dobrego wychowania, które za moment Wam przedstawię, są często bardzo dobrze znane, lecz rzadko respektowane. Najczęściej na zasadzie - "wiem, że tak się nie powinno robić, ale nikt tego nie przestrzega, to i ja mam to gdzieś". Nie gódźmy się na to! Zamiast równania w dół, dajmy dobry przykład. Pokażmy, że nie tylko powinno się postępować inaczej, ale też przestrzeganie obowiązujących zasad jest korzystne dla nas wszystkich.
Facebook. Niekwestionowany lider portali społecznościowych. Ponad miliard aktywnych użytkowników. A mimo to mało kto wie, jak w pełni wykorzystać jego możliwości. Dzięki temu poradnikowi poznasz wszystkie jego sekrety i dowiesz się, jak zostać Królem Facebooka!