Pokazywanie postów oznaczonych etykietą osobiste. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą osobiste. Pokaż wszystkie posty

08:08

Krótka historia o świni i morderstwie, ze zjawiskiem paranormalnym w tle

Krótka historia o świni i morderstwie, ze zjawiskiem paranormalnym w tle

Dawno, dawno temu, mały Karolek pojechał z rodzicami do rodziny na wieś. Wujek miał tam gospodarstwo, z którego dobrodziejstw korzystali od czasu do czasu inni członkowie rodziny, mieszkający na co dzień w betonowych miastach. Nie sposób przecież pogardzić wspaniałymi, świeżymi produktami, pochodzącymi wprost od gospodarza. Taki był też cel tej wizyty – miano ubić świniaka, by przygotować zeń pożywienie dla mięsożerców.

Ponieważ przy takiej pracy każda para rąk się przydaje, zagoniono też Karolka do pomocy. Jego zadaniem miało być noszenie owoców* pracy rąk rzeźnika z obory, gdzie ten pracował, do domu. Praca to nieskomplikowana, ale wielokrotnie powtarzana, co dla chudych rączek Karolka wcale łatwe nie było.

Zanim Karolek zaczął w ogóle biegać pomiędzy domem, a oborą, całkiem bez ostrzeżenia, zaserwowany mu został widok, jak właścicielka przyszłych pasztetów, parówek i kotletów, pozbawiona została prawa do gospodarowania tym towarem. Mówiąc wprost, Karolek zobaczył, jak rzeźnik zdzielił świnię tępą stroną wielkiej siekiery. Prosto w głowę. Tych uderzeń było chyba kilka, ale pewności nie miał, bo już po pierwszym odwrócił głowę. 

Ale wróćmy do meritum, czyli do Karolka biegającego co chwilę przez podwórko z nową porcją towaru. Za którymś z takich kursów, rzeźnik wręczył naszemu wątłemu bohaterowi miskę pełną mięsa, i dokładnie poinstruował: Zanieś to do domu i powiedz, że to mielone.

Tak więc Karolek posłusznie wziął miskę, zaniósł do domu i powiedział co mu przykazano.
- Co? – zdziwiła się mama Karolka, która odebrała przesyłkę. – To ma być mielone? Zanieś to z powrotem i powiedz, żeby to bardziej zmielili. Bo teraz, to to jest mięso, ale na pewno nie mielone.

I choć miska była ciężka, a chudziutkie ręce Karolka już coraz bardziej wyczerpane, chłopiec posłusznie zaniósł mięso z powrotem do rzeźnika. Bo cóż biedakowi pozostało?

Parówkotwórca był oczywiście zaskoczony zwrotem towaru, ale nawet na moment nie stracił trzeźwości umysłu. Do końca zachował zimną krew. Takie przynajmniej Karolek odniósł wrażenie, bo wyglądało, że rzeźnik wie co robi. Wziął od chłopca miskę, położył na swoim stole rzeźnickim, lekko zamieszał dłońmi zawartość i powiedział stanowczo: Zanieś to do domu za 15 minut.

Karolek co prawda nie wiedział o co chodzi, ale przecież nie musiał. Po pierwsze, to rzeźnik jest przecież fachowcem, więc to on powinien się znać. Po drugie zaś – właśnie zyskał 15 minut spokoju. Mógł więc pozwolić swoim mięśniom odpocząć.

Po przykazanych piętnastu minutach nasz mały bohater wziął miskę i pełen obaw, że za chwilę i tak będzie musiał z nią wrócić, zaniósł ją ponownie do domu. Tam, tak jak za pierwszym razem, odebrała ją od niego mama. Spojrzała na zawartość miski, pokiwała z satysfakcją głową i powiedziała: No! Teraz to jest porządnie zmielone!

Karolek był bardzo zdezorientowany. Zupełnie nie wiedział co właśnie się stało. Jak to możliwe, że mięso, które zostało jedynie ręcznie przemieszane przez rzeźnika, nagle okazało się być bardziej zmielone, niż 15 minut wcześniej? 

Teorii miał kilka. Na przykład taką, że rzeźnik okazał się mieć w dłoniach maszynkę do mięsa. Albo taką, że w ciągu tych kilkunastu minut jego mamie zmieniła się definicja pojęcia „mięso mielone”. Pomyślał nawet, że może rolę odegrały jakieś zasady fizyki kwantowej, które sprawiły, że mięso w kwadrans przeistoczyło się z „za mało zmielonego” we „właściwie zmielone”.

Ostatecznie jednak sprawa pozostaje bez odpowiedzi. A Karol do dziś nie może spać nocami, bo głowi się nad zagadką z czasów, kiedy to był jeszcze małym Karolkiem.



*) Kiełbasa to też OWOC. Owoc pracy rąk rzeźnika.
Wychodzi więc na to, że WSZYSCY JESTEŚMY WEGETARIANAMI!

16:00

Ślub w Konsulacie RP, czyli karuzela absurdu

Ślub w Konsulacie RP, czyli karuzela absurdu

Wydawać by się mogło, że ślub w urzędzie, to czysta formalność. Umawiasz termin, uiszczasz stosowną opłatę, a potem już tylko przychodzisz w wyznaczonym dniu o ustalonej porze, by wyrecytować formułki, nałożyć obrączki oraz podpisać dokument. I o ile sama uroczystość ślubna jest rzeczywiście formalnością, o tyle zorganizowanie jej, to prawdziwa przygoda. A przynajmniej w momencie, gdy ślub planujesz wziąć za granicą. Wtedy absurd goni absurd…

Znalazłem niedawno swój rachunek z Konsulatu Generalnego RP w Monachium na opłatę za zawarcie związku małżeńskiego przed Konsulem. I nagle przypomniało mi się co najmniej kilka dziwnych, a czasem nawet bardzo dziwnych i do dziś niewyjaśnionych sytuacji związanych z zorganizowaniem ślubu. Niektóre takie, które mogły przytrafić się każdemu, kto chciał cokolwiek załatwić w tej placówce, inne zaś takie, które dotyczą jedynie organizowania ślubu przed Konsulem. Zaczniemy od tych pierwszych.

Pińcet maili

Ponieważ Konsulat czynny jest w godzinach raczej niedogodnych dla osób pracujących, do tego dodzwonienie się tam graniczy z cudem, postanowiłem kilka spraw dogadać za pośrednictwem poczty elektronicznej. Wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem, tak dla mnie, jak i dla pracowników Konsulatu.

Specyfiką maili jest przecież fakt, że nie trzeba na nie odpowiadać natychmiast. Ma się też więcej czasu na przygotowanie odpowiedzi, niż w przypadku rozmowy telefonicznej lub w cztery oczy. I jeszcze jedna, bardzo duża przewaga nad innymi formami komunikacji – wszystko pozostaje zapisane. Niczego więc się nie zapomni, dzięki czemu nie będzie trzeba kolejny raz zawracać nikomu głowy sprawą, która już wcześniej została dogadana.

Przewaga poczty elektronicznej nad zawracaniem głowy telefonami czy spotkaniem face to face, zwłaszcza w kwestiach formalnych czy biznesowych, jest wg mnie ogromna. Jakież było więc moje zdziwienie, gdy natychmiast po wysłaniu jednego z maili do Konsulatu, otrzymałem telefon od adresatki wiadomości, a w trakcie rozmowy usłyszałem:
Codziennie dostajemy 500 maili, co nam oczywiście bardzo ułatwia pracę.
Bardzo to lubimy…
Całość została oczywiście wypowiedziana z wyraźną ironią i pretensją o to, że maile do nich wysyłam. Nie wiem czego pani oczekiwała w odpowiedzi. Że ją przeproszę za to, że chcę mieć wszystko dobrze zaplanowane i dopięte na ostatni guzik? Przecież ja planowałem swój ślub do cholery! 

Dokumentów nie dostaniesz, bo…

Jak to w każdym urzędzie bywa, aby załatwić jakąś sprawę, trzeba powypełniać trochę papierków. Zapytałem więc w jednym z tych tak lubianych maili, czy jest może możliwość, aby przesłano mi potrzebne dokumenty w formie elektronicznej. 

I co się dowiedziałem? Że nie ma możliwości wypełnienia dokumentów w formie elektronicznej… Serio! Pytałem o dokument, który mógłbym wydrukować i wypełnić w domu, żeby już wypełniony dostarczyć do Konsulatu i nie musieć tego robić na miejscu. Ja miałbym więcej czasu i spokoju na wypełnienie druków, pani miałaby trochę zaoszczędzonego czasu.

A wyszło tak, że pytając o PRZESŁANIE dokumentu drogą elektroniczną, dowiedziałem się, że nie ma możliwości WYPEŁNIENIA go drogą elektroniczną. No kurde…

Pożądanie w Konsulacie

Przechodzimy do spraw dotyczących bezpośrednio ślubu. Jak w każdym ślubie – potrzebni są świadkowie. Potrzebne były dokumenty tożsamości naszych świadków. Przesłaliśmy więc. I już po chwili znowu otrzymałem telefon.

Tym razem pani przestraszyła się, że jednym z dokumentów był niemiecki dowód osobisty. Bardzo wyraźnie słychać było, że coś jej się w tym nie podobało. Pytała nawet czy nie moglibyśmy znaleźć kogoś innego na świadka. Poważnie. Urzędniczka chciała wpłynąć na to, kto będzie naszym świadkiem na ślubie. Wyraziła to w następujący sposób:
Pożądane jest, by byli to Polacy.
Pani odpuściła i uspokoiła się dopiero, gdy uświadomiłem ją, że ta osoba owszem, ma niemiecki dowód osobisty, ale jest Polką i znakomicie zna język polski. I jak się później okazało, o to właśnie chodziło. O znajomość języka polskiego. Bo gdyby któryś ze świadków go nie znał, to pani musiałaby zorganizować tłumacza.

Tak więc chciano wpłynąć na wybór świadków na naszym ślubie po to, żeby zaoszczędzić pani trochę pracy. I pewnie też pieniędzy. Choć nie wyobrażam sobie, żeby z tego, co zapłaciliśmy miało zabraknąć na ewentualnego tłumacza.

A rodzice wiedzą?

Kolejna sprawa również związana jest z dowodami osobistymi. Tym razem jeszcze bardziej bezpośrednio. Zażądano od nas bowiem zdjęć dowodów osobistych naszych rodziców.

Żeby nie było podejrzeń, że się pomyliłem i napisałem coś, czego napisać nie chciałem – powtórzę: zażądano od nas zdjęć dowodów osobistych naszych rodziców.

Dlaczego dorośli ludzie, po trzydziestce, którzy chcą ślubować, muszą dostarczać dokumenty swoich rodziców? Nie wiadomo. Moje pytanie o to pozostało bez odpowiedzi. Po co to komu? Na co? Jakie dane są z tego dowodu potrzebne? Czy aby na pewno niezbędne są zdjęcia dowodów, czy może wystarczy przesłać jakieś konkretne dane z nich? Nie wiadomo. Nie uzyskałem na te pytania odpowiedzi.

Dopiero na moje zapytanie o to, co w przypadku, gdy ktoś mam problem z uzyskaniem takiego zdjęcia, bo na przykład nie utrzymuje kontaktu z rodzicem, w odpowiedzi przeczytałem, że wtedy protokół będzie niekompletny.

Przerażający goście

Ślub to sprawa, której raczej nie przeżywa się w samotności. Mniejsze lub większe grono gości, jest raczej stałym elementem uroczystości. A w przypadku ślubu w Konsulacie, potrzebna jest dokładna lista tych, którzy będą nam towarzyszyć w tej ważnej chwili.

My chcieliśmy skromnej uroczystości. Stąd nasza lista gości była naprawdę niewielka. A ponieważ z góry wiedzieliśmy, że nie wszyscy zaproszeni na ślubie się pojawią, miało być naprawdę kameralnie.

Z taką też informacją przesłaliśmy do Konsulatu naszą listę. Zaznaczyliśmy, że choć zawiera ona prawie 30 pozycji, na ślubie realnie spodziewamy się około połowy z wymienionych osób. Co otrzymaliśmy w odpowiedzi? Ano to:
Lista jest przerażająca!
Proszę już nikogo nie dopisywać!
Tak jak wcześniej pani chciała wpłynąć na to kto miał być naszym świadkiem, tak teraz chciała za nas decydować, kto może być naszym gościem. A faktu, że lista realnie kilkunastu gości wywołała przerażenie, nawet nie potrafię skomentować. Tym bardziej, że jak się później okazało, miejsca i przygotowanych krzeseł dla gości było tyle, że spokojnie zmieściłoby się kilka razy więcej. Skąd więc to przerażenie i zakaz dopisywania kolejnych osób?

Było miło

Na koniec muszę jednak przyznać, że choć po drodze pojawiło się kilka absurdów w trakcie przygotowań do ślubu, to już sama uroczystość była piękna i bardzo dobrze przygotowana. I pomimo tych dziwnych rzeczy po drodze, bardzo polecam skorzystanie z możliwości zawarcia związku małżeńskiego przed Konsulem, jeśli tylko ktoś taką opcję rozważa.

Trzeba być jednak świadomym tego, że praca w Konsulacie, to nie praca.
To stan umysłu.

15:28

Ani jednej kropli krwi!

Ani jednej kropli krwi!
Krew mogę oddać. Ludziom, którzy jej potrzebują, by przeżyć. Ale dla kraju nie przeleję ani kropli. I w żaden sposób nie przeszkadza mi to w stwierdzeniu, a nawet przekonaniu, że jestem patriotą. Co więcej, jestem większym patriotą, niż niejeden koleś biegający po mieście w bluzie z symbolem Polski Walczącej na piersi. Wyprodukowanej w Chinach…

Odbyłem kiedyś w pociągu bardzo ciekawą i przyjemną rozmowę ze współpasażerką. Nie pamiętam tak naprawdę o czym rozmawialiśmy, ale pogawędka skończyła się w momencie, gdy zapytała dokąd jadę. A byłem akurat w drodze na lotnisko w Gdańsku, by wrócić do Monachium, gdzie aktualnie toczyło się moje życie. Pamiętam te ostatnie zdania, bo podzieliłem się nimi na Facebooku:
https://www.facebook.com/zalewski.marcin/posts/894749007216637
I to by było na tyle, jeśli chodzi o naszą pogawędkę. Pani poczuła się chyba bardzo urażona moją odpowiedzią, bo wróciła do gapienia się przez okno. Nie zamieniliśmy więcej ani słowa.

Patriota ZAGRANICO

Mam ogromny szacunek do mojego kraju. Jestem dumny z tego, że jestem Polakiem. Podczas mojej kilkuletniej emigracji nigdy nie wstydziłem się, ani też nie ukrywałem tego skąd pochodzę. Nie wstydziłem się rozmawiać po polsku w miejscach publicznych. Ani się nie bałem rozmawiać po polsku przez telefon, jadąc na przykład kolejką miejską w Monachium. Choć wielokrotnie byłem pytany przez moich rozmówców czy to aby na pewno dobry pomysł.

Od czasu do czasu też wprawiałem w osłupienie ludzi, którzy dowiadywali się, że jestem Polakiem. Właściwie tylko dlatego, że byłem miły, dbałem o siebie, nie upijałem się, nie kradłem, nie rzucałem co chwilę kurwami na prawo i lewo, i poważnie podchodziłem do swoich obowiązków. I tyle.

To naprawdę wszystko. Tylko tyle wystarczyło, by poprawić w oczach obcokrajowców (nie tylko Niemców) wizerunek Polaka. A muszę z przykrością stwierdzić, że naprawdę jest co poprawiać. Takiej patologii w polskim wydaniu, jaką dane mi było obserwować podczas kilku lat spędzonych w Monachium, to ja w Polsce przez całą resztę mojego życia nie widziałem. Zarówno pod względem ilościowym, jak i jakościowym.

Przez wszystkie lata mojej emigracji starałem się być ambasadorem kraju z którego pochodzę. Chciałem, by osoby, które spotkałem na swojej drodze, miały wyłącznie pozytywne skojarzenia z Polską i Polakami. Uważam, że mi się to udało. Jestem pewien, że wielokrotnie skutecznie ociepliłem wizerunek naszej ojczyzny i jej obywateli.

To postawa dużo bardziej patriotyczna, niż spanie w pościeli z Orzełkiem, czy głoszenie haseł w stylu: Polska dla Polaków.

Patriota w Polsce

Odkąd niespełna rok temu wróciłem do kraju mam wrażenie, że za patriotę może uważać się tylko ten, co chodzi w „odzieży patriotycznej”, jest zwolennikiem jedynej słusznej partii i nienawidzi wszystkiego, co choć trochę niepolskie.

Nie jest mi bliski żaden z tych warunków. Ale nikt nie odbierze mi prawa do bycia patriotą. Jestem nim.
 Pomimo tego, że nie wszystko w tym kraju mi się podoba, zawsze będę bronił dobrego imienia Polski.

Kocham mój kraj i jestem dumny z mojego pochodzenia. Gdyby tak nie było, inaczej bym się zachowywał na obczyźnie. Wielu wybrało odmienną postawę. Spotkałem w Niemczech takich rodaków, dla których wszystko co polskie to złe, a co niemieckie – najlepsze. Gdybym nie kochał mojej Ojczyzny, to by mnie tak nie bolało to, co obecnie dzieje się z Polską na arenie międzynarodowej.

Jestem obywatelem, który żyje zgodnie z prawem, starając się być zawsze przyzwoitym człowiekiem, który nieustannie dba o dobre imię Polski. Trzeba czegoś więcej? W czasie pokoju?

Gdyby była wojna

Gdyby sytuacja nagle się zmieniła i nastałby czas wojny, to bezwzględnie należy wziąć karabin w dłoń i walczyć, prawda? Cóż, chcesz – to bież. Chwała Ci za to. Ale ja wezmę nogi za pas. I rodzinę ze sobą. Bo pomimo mej miłości do Polski, miłość do Rodziny jest dużo większa. I umiłowanie życia też.

Odkąd zostałem mężem i ojcem, to Rodzina i jej bezpieczeństwo są moimi priorytetami.

Moja miłość do Polski jest bezgraniczna.
Dlatego wolę miłować ją z zagranicy, niż ginąć na polskiej ulicy.

14:26

Olaboga! 6 lat bloga!

Olaboga! 6 lat bloga!


Gdy dziecko kończy 6 lat, to dla niego ważny moment w życiu, bo to pora na przedszkole. A blog? Co z blogiem, który właśnie osiągnął ten wiek? Cóż, to chyba najwyższy czas, by również wszedł na wyższy poziom. Pora więc pozbyć się wszystkich pajęczyn z bloga i należycie się nim zaopiekować. Trzeba w końcu zrobić to porządnie.

Strona ma już teraz na koncie parę ciekawych wpisów, które zyskały naprawdę sporą popularność, jak choćby 10 rzeczy, które w pełni doświadczysz dopiero, gdy zostaniesz rodzicem. Kilkanaście tysięcy wyświetleń, to nawet na większych i popularniejszych blogach jest niezły wynikie. Pomagam też w znalezieniu odpowiedzi na pytanie co odpowiadać na dziękuję? ludziom, którzy pytają o to Google. Tekst Nie ma za co jest na trzecim miejscu w wynikach wyszukiwania, i na czwartym miejscu wśród najczęściej odwiedzanych stron na blogu.

Cicho wszędzie, głucho wszędzie
To wszystko pomimo faktu, że dotychczas byłem raczej takim niedzielnym blogerem. Muszę uczciwie przyznać, bo i tak nie na się ukryć, że blog ten był przeze mnie zaniedbywany. Wystarczy zerknąć na archiwum tekstów. Ten jest 125… Tak, 125 tekstów przez 6 lat. Oznacza to, że nowy wpis pojawiał się tu średnio raz na 17,5 dnia. Toż to aż wstyd… I nie ma nawet co porównywać do mojego poprzedniego bloga, na którym nowa zawartość publikowana była co 1,9 dnia. 765 wpisów w ciągu 4 lat.

Co to będzie, co to będzie
Ale to się zmieni! Ci, co są ze mną od początku, zauważyli zapewne, że w ostatnim czasie zwiększyłem tu swoją aktywność. Plan jest taki, żeby ją jeszcze bardziej zwiększyć, a przynajmniej już nie obniżać. W końcu to moje dziecko, którym mam zamiar należycie się zaopiekować. [Dobrze, że moją córką nie opiekuję się tak, jak dotychczas blogiem...]

Warto więc polubić stronę bloga na Facebooku (którą w końcu niedawno założyłem), by być na bieżąco i nie przegapić żadnej nowej treści:



Dobrze będzie!
Potencjał jest. Widzę to po statystykach ostatnich tekstów. Jeden z nich, w drugi dzień po publikacji, wskoczył na 6 miejsce najczęściej czytanych postów! I niewiele brakuje mu do 5.
Możliwości są. Częstotliwość z jaką pojawiały się nowe treści na moim poprzednim blogu pokazuje, że jestem w stanie pisać regularnie. I ciekawie zarazem.
Zapał jest. Chce mi się. Czuję to w sobie bardzo. Tak bardzo, że jak oznajmiłem Żonie, że chciałbym dokonać pewnego zakupu, to się bardzo zdziwiła, że nie chodzi o najnowszą FIFĘ, ale o książki Jasona Hunta.

Mam zamiar podejść do sprawy na tyle poważnie, że niebawem pojawi się tutaj zakładka Współpraca. A wiadomo przecież, że aby taka współpraca w ogóle miała sens, trzeba robić to porządnie.

I zrobię to! Z korzyścią dla nas wszystkich. :)

15:20

Wspomnienia z przedszkola, czyli krótkie historie o nagości, zazdrości, kradzieży i pieczonych jabłkach

Wspomnienia z przedszkola, czyli krótkie historie o nagości, zazdrości, kradzieży i pieczonych jabłkach

Jeszcze sporo czasu upłynie, nim oddam swe dziecko na cały dzień pod opiekę obcych osób. Jednak świadomość, że z każdą chwilą jest bliżej tego momentu sprawia, że sam zaczynam przywoływać z pamięci wspomnienia z czasów przedszkolnych. Jest ich kilka. I wbrew pozorom, nie są to wcale traumatyczne wspomnienia, co mogłoby się niektórym wydawać, po przeczytaniu tytułu.

Ku mojemu zaskoczeniu, nie pamiętam żadnych imion. Ani opiekunek, ani żadnego dziecka z którym spędzałem kilka godzin dziennie. Pamiętam budynek. Pamiętam nawet układ pomieszczeń w tym budynku. Do dzisiaj wiem gdzie była szatnia, gdzie toaleta, jadalnia, i w której sali przebywałem ja, a w której mój brat. Ale imiona i twarze w pamięci mi nie pozostały.

Mam za to kilka innych wspomnień. Są wśród nich takie, które bawią mnie do dziś, takie, które wpędzają w nostalgię oraz takie, których się wstydzę… Ale po kolei.

Co dzieci mają w majtkach?
To stało się nagle. W czasie jednej z przerw. Nic nie zwiastowało nadejścia wydarzenia, które na zawsze zostanie w mej pamięci i wpłynie na odbiór świata.

Wszystko działo się błyskawicznie, ale wystarczyło, by zachwiać wszechświatem.

Jeden z przedszkolaków wybiegł nagle z toalety na korytarz. Spodenki i majtki opuszczone miał do kostek. Nie miało to jednak dla niego najmniejszego znaczenia. Tak podekscytowany był myślą, którą chciał się z nami podzielić, że wszystko inne było wtedy nieważne.

Tak więc chłopiec ten, stojąc półnagi przed wszystkimi pozostałymi dziećmi ze swojej grupy przedszkolnej, wykrzyknął ile sił w płucach, tak by nikogo nie ominęła ta ważna wiadomość:



Chłopacy mają pisole, a dziewczyny pisiawki!

Nie pamiętam, żebym wcześniej wiedział, że różnimy się z dziewczynami tymi elementami anatomii. Prawdopodobnie więc wtedy właśnie poznałem jedną z najistotniejszych prawd uniwersum. Natomiast błyskawiczna i nerwowa reakcja opiekunek, tylko utwierdzała w przekonaniu, że właśnie zdradzono nam jedną z największych tajemnic!

Kolorowe kredki
Rysować nie potrafię. Nigdy tego nie umiałem. Tym bardziej w czasie, gdy miałem tylko kilka lat. Nie zmienia to jednak faktu, że zawsze lubiłem rysować i kolorować. A w przedszkolu było czym! Kredki wszelkich kolorów i rodzajów były do naszej dyspozycji.

Ciągle łamiące się kredki ołówkowe, nierówno kolorujące kredki świecowe i – obiekt pożądania – kredki olejne BAMBINO!

Każdy, dla kogo zajęcia z rysunku były ważne, chciał mieć te ostatnie. Barwy, jakie można było dzięki nim uzyskać, łatwość kolorowania, równość pokrycia kolorem i sztuczki w postaci rozsmarowywania palcem wiórków powstających podczas ostrzenia kredki bambino sprawiały, że rysunek wykonany za ich pomocą zawsze wydawał się dużo lepszy, niż inne. Nic więc dziwnego, że zawsze patrzyłem spode łba na tych, którym udało się przede mną wyłowić bambino z wielkiego pojemnika postawionego przez opiekunkę na stoliku.

Żeby jeszcze to przekonanie, że dzięki lepszym kredkom będą lepsze rysunki, miało pokrycie w rzeczywistości… Chociaż… U innych miało… ;)

Małoletni przestępca
Jednym z najsilniejszych wspomnień przedszkolnych dotyczy kradzieży łopatki. Kradzieży dokonanej przeze mnie… Tak, właśnie przyznałem się publicznie do popełnienia przestępstwa.

Nie pamiętam czemu to zrobiłem. Nie pamiętam nawet koloru tej łopatki. Ale za to pamiętam, że była ona mała, ale za to twarda. Taka, której żadna ziemia, ani żaden kamień się nie kłania. Była płaska i kanciasta, a nie miękka i zaokrąglona.

Była moją ulubioną. Tak bardzo ulubioną, że z jakiegoś powodu postanowiłem się nią zaopiekować bardziej, niż powinienem, i zabrałem ją do domu. Pamiętam nawet jak to zrobiłem. Nie pamiętam za to jak wytłumaczyłem rodzicom obecność nowej zabawki. Tak samo, jak nie potrafię wytłumaczyć się teraz przed Wami.

Wtedy byłem dumny, że mi się to udało. Teraz się tego wstydzę.

Jabłko pieczone
Wizyty w przedszkolu zawsze kojarzyć mi się będą z zapachem świeżo pieczonego chleba. Choć nie dlatego, że takim nas tam karmiono. Po prostu naprzeciwko przedszkola była piekarnia. Spacer do przedszkola był więc zawsze nagradzany wspaniałymi zapachami.

Ale nie znaczy to, że przedszkolne posiłki były złe. Nie mam żadnych złych wspomnień z przedszkolnej jadalni. Znaczy to, że chyba całkiem znośnie nas tam karmili. Za to jedno danie pozostało mi w pamięci – pieczone jabłko.

Wyglądem pieczone jabłko nie powala, ale jego smak i zapach… Uwielbiałem je! Danie proste, a zarazem smaczne. Zawsze bardzo cieszyłem się na wieść o tym, że danego dnia będziemy jedli jabłuszko z pieca.

Co ciekawe, chyba do dzisiejszego dnia przedszkole, to jedyne miejscem w którym jadłem takie danie. I raczej tak już zostanie. Nie chcę ryzykować konfrontacji pysznego wspomnienia z rzeczywistością.

A co Ty pamiętasz z czasów przedszkolnych?
Podziel się swoimi wspomnieniami!

15:59

Nawet w zły dzień nie biję dziecka #KTOKOCHANIEBIJE

Nawet w zły dzień nie biję dziecka #KTOKOCHANIEBIJE

Dzieci to własność rodziców, którzy mogą z nimi zrobić wszystko, na co tylko mają ochotę. Łącznie ze stosowaniem wychowawczego klapsa. Zwłaszcza, gdy rodzic ma zły dzień… Dzieci mają być bezwzględnie posłuszne, w przeciwnym razie powinny zostać zdyscyplinowane, choćby przemocą. Bo tylko w ten sposób będą mogły być stosownie przygotowane do dorosłego życia. Tylko rodzice wiedzą co jest dla dziecka dobre, a co złe – dzieci, jak ryby, głosu nie mają. Rodzice są też zawsze nieomylni. I najważniejsze – rodzicom należy się szacunek. Za sam fakt bycia rodzicami. Dziecku natomiast szacunek nie przysługuje.

Te wszystkie rewelacje poznałem w dyskusji, jaką wywołał na facebooku mój poprzedni tekst na blogu, traktujący o reagowaniu na stosowanie przemocy wobec dzieci. Rzeczy tam wypisywane wprawiały mnie w osłupienie. Podnosiły mi też ciśnienie w taki sposób, jak jeszcze nigdy nic, co działo się w Internecie. Niektórym tak bardzo przeszkadzała moja postawa w sprawie (nie)bicia dzieci, że posunęli się nawet do obrażania nie tylko mnie, co mi w sumie wisi, ale też mojej córki, co z kolei jest już niemałym chamstwem i zagrywką poniżej jakiegokolwiek poziomu.

Byli nawet tacy, którzy poczuli potrzebę przeprowadzenia w Internecie kampanii przeciwko mnie… Serio. Kogoś tak bardzo bolało, że stanąłem po stronie dzieci, że osoba ta postanowiła popsuć mi opinię w sieci. Jedna z osób, która trafiła na mój blog z takiego właśnie „polecenia”, napisała mi wprost: „Przeczytałam ten tekst raczej przez przypadek – został on wstawiony na jednej grupie do której należę, przez panią, która go skomentowała: ……poczytajcie wpis tego pożal się Boże rodzica. Czegoś tak beznadziejnego dawno nie czytałam”. Koniec końców, jedynym skutkiem tej akcji była naprawdę znacząca poprawa statystyk wyświetleń mojego bloga, więc w sumie dobrze na tym wyszedłem. Tym niemniej pokazuje to, jak wielkie emocje wywołuje temat bicia, a raczej niebicia dzieci. I jak bardzo emocje te są negatywne.

Tekstem „Widzisz jak ktoś robi to dziecku? ZAREAGUJ!” narobiłem sobie sporo wrogów. Kilku znajomych zablokowałem na Facebooku. Co do kilku(nastu) kolejnych, musiałem zrewidować swoje zdanie na ich temat. Ale publikacji tekstu i tak nie żałuję. Bo sprawa jest zbyt poważna. Zbyt ważna, żeby o niej głośno nie mówić.

Z badań przeprowadzonych w 2015 roku przez TNS Polska, na zlecenie Rzecznika Praw Dziecka wynika, że:
  • 58% Polaków nie widzi nic złego w dawaniu dziecku klapsa;
  • 32% Polaków aprobuje lanie w wychowaniu dzieci.

Nie są to w żaden sposób optymistyczne dane. Wręcz przeciwnie. Bo choć klapsy mają coraz mniej zwolenników, co widać w porównaniu z wynikami wcześniejszych badań, to akceptacja lania dzieci wzrosła z 28 do 32%! [TUTAJ możecie sobie zobaczyć pełne wyniki badań.]

Jak widać, jest w tym kraju jeszcze sporo do zrobienia w tej kwestii. Dlatego pozwolę sobie nie odpuścić, odnosząc się do najczęściej pojawiających się „złotych myśli” w trakcie wspomnianej dyskusji na faceboku, którą znaleźć możecie w TYM MIEJSCU. Choć jest to obecnie wersja dość okrojona – sporo komentarzy tam już poznikało.

Zadziwiających poglądów wychowawczych, które stanowczo należy przedyskutować, pojawiło się tyle, że za dużo tego na jeden tekst. Dlatego też wpisów będzie przynajmniej kilka, a w każdym z nich jedna „złota myśl”. Tak, by można je było łatwiej przetrawić.

Będzie to więc lektura niekrótka, a przy tym z pewnością (przynajmniej dla niektórych) niełatwa. Dlatego już teraz bardzo proszę o cierpliwość i otwarty umysł.

Miał zły dzień, to uderzył dziecko.

Biedny ojciec – żal mi go!


Komentarz z tą myślą był chyba pierwszym, jaki pojawił się pod wpisem. I choć mnie zwalił on z nóg, to w oczach innych był bardzo wartościowy, co można było zaobserwować po liczbie lajków, jakie zbierał. Teoria autorki polegała na tym, że rodzic, który uderza dziecko, na pewno miał zły dzień. Przez cały czas dawał radę trzymać nerwy na wodzy, ale gdy dzieciak zaczął ryczeć, że chce dostać dwa samochodziki zamiast jednego, to nie wytrzymał, i zdzielił go w tyłek.

Biedny rodzic, prawda? Dziecko nie zachowywało się tak, jak życzyłby sobie tego tata, więc miał prawo w końcu nie wytrzymać i je uderzyć. Przy wszystkich. W miejscu publicznym.

Gdyby chodziło o to, że facet prawdopodobnie miał zły dzień, w końcu nie wytrzymał napięcia i stracił panowanie nad sobą, co dał fizycznie odczuć swemu dziecku, wtedy pewnie byśmy nie mieli o czym rozmawiać. Bo nie oszukujmy się, nie każdy ma nerwy ze stali. Czasem sytuacja może być ponad nasze siły. I wtedy zdarzyć się może, że zrobimy coś, czego zrobić nie chcieliśmy, ani nie powinniśmy.

Problem w tym, że autorka złym dniem usprawiedliwiała zastosowanie przemocy wobec dziecka! Twierdziła wprost, że rodzic ma prawo uderzyć dziecko, gdy już nie jest w stanie znieść jego humorów. Co więcej, w prywatnych wiadomościach zaczęła podsyłać mi argumenty mające przemawiać za jej punktem widzenia. Tymi „argumentami” były historie w których ona nie wytrzymała napięcia, i użyła siły wobec dziecka.

Przykro mi, ale twierdzenia typu: można bić dziecko, bo mi też się to czasem zdarza, to nie jest żaden argument! To usprawiedliwianie siebie i swojego zachowania, a nie argument…

Gdy natomiast po kilku takich opowieściach, ciągle nie dawałem się przekonać, że bicie można usprawiedliwić, usłyszałem, że „nie wiem jak to jest mieć autystyczne dziecko.” Poważnie… Nagle autyzm dziecka stał się kolejnym argumentem za tym, że przemoc można usprawiedliwić!

Wychodziłoby więc na to, że moja rozmówczyni, jeśli miałaby akurat zły dzień, to mając dziecko z autyzmem, może zrobić z nim wszystko.

Tymczasem NIE!
Ani zły dzień rodzica, ani autyzm dziecka, ani żadne zachowanie dziecka, nie jest i nigdy nie będzie usprawiedliwieniem dla przemocy! To raczej znak dla danej osoby, że wyzwania, jakie stawia przed nim rodzicielstwo, będą wymagały jeszcze więcej pracy. Pracy nie tylko nad dzieckiem, ale i nad samym sobą.

Patrząc w ten sposób, rzeczywiście może być żal danego rodzica. Żal, że nie ma w sobie tyle siły i cierpliwości, ile wymagają od niego dane okoliczności. Żal, że rodzicielstwo tego rodzica jest zadaniem o znacznie wyższym stopni trudności, niż na przykład moje. Żal, że musi naprawdę ciężko nad sobą pracować, żeby nie skrzywdzić swojego chorego dziecka.

Ale żal ten w żaden sposób nie może być powodem zrozumienia dla stosowania przemocy wobec dzieci, ani tym bardziej jej usprawiedliwieniem!

Drogi Rodzicu, któremu zdarzy się stracić czasem panowanie nad sobą, i w efekcie uderzysz swoje dziecko!

Nie potępiam Cię. Nie jesteś złym rodzicem. Natomiast zachowanie to jest złe. Przemoc wobec dziecka jest zła. I nie ma dla niej żadnego usprawiedliwienia.

Dlatego bardzo Cię proszę – nie szukaj w swoim złym dniu, ani w zachowaniu swojego dziecka, usprawiedliwienia dla bicia. Niech sytuacja w której tracisz cierpliwość, będzie raczej sygnałem do pochylenia się nad swoimi emocjami, a nie do podniesienia ręki na dziecko.

Zadanie z pewnością niełatwe. Za to korzystne. Dla Ciebie i Twojego dziecka.

Wierzę, że Ci się uda. Bo wierzę, że jesteś dobrym rodzicem i kochasz swoje dziecko!
Powodzenia!

#ktokochaniebije

14:02

Widzisz jak ktoś robi to dziecku? ZAREAGUJ!

Widzisz jak ktoś robi to dziecku? ZAREAGUJ!

Byłem świadkiem niecodziennego zdarzenia. W moim otoczeniu stało się coś niepokojącego, bulwersującego. Niestety - nie zareagowałem. Nie nagrałem filmu. Nie zrobiłem też zdjęcia, żeby umieścić je w mediach społecznościowych z dopiskiem #tematdlauwagi. Mogę za to sprawę opisać. I choć niekoniecznie jest ona warta uwagi reporterów Uwagi, to na pewno jest to #tematdodyskusji.

Ta bulwersująca sytuacja miała miejsce w kolejce przy kasie w centrum handlowym. Za mną stał mężczyzna, wypakowujący towary z kosza na taśmę kasową. Po jakimś czasie doszła do niego żona z ich kilkuletnim synem. Syn ten był bardzo niezadowolony i płaczący. Wrzeszczący wręcz, by nie powiedzieć - histeryzujący. 

Powodem nieszczęścia dziecka był brak zgody na kupienie mu dwóch aut Hot Wheels. Tata był nieugięty, za to mama próbowała negocjować: Jak chcesz, to kupimy ci jeden samochód. Na nic to się zdało. Chłopiec był uparty: Nieeeeeee! Ja chcę dwaaaaaa! Czyli w zasadzie typowa sytuacja w której rodzice nie zgadzają się na coś, co chce dziecko.

Płaczący i krzyczący potomek, to w miejscach publicznych spore wyzwanie dla rodziców. Jako tata dziecka, które ma bardzo donośny płacz i niezwykle piskliwy krzyk, wiem doskonale jak ciężkie bywają spojrzenia postronnych osób. I najwyraźniej dla ojca chłopca, który bardzo chciał dostać dwa samochodziki, ciężar ten był zbyt wielki do uniesienia. W pewnym momencie po prostu nie wytrzymał.

Chwycił syna za ramię, obrócił i... zdzielił go w tyłek!

Oczywiście nie przyniosło to efektu oczekiwanego przez ojca. Dziecko zamiast się uspokoić, zaczęło krzyczeć jeszcze bardziej. Matka zaś jeszcze bardziej starała się przekonać syna, że zakup jednego auta będzie najlepszym rozwiązaniem, które wszystkich usatysfakcjonuje.

Zachowanie ojca bardzo mnie zdenerwowało i podniosło ciśnienie. Niczym napój energetyczny wymieszany z bardzo mocną kawą, który sobie kiedyś zafundowałem. Kasjerka również była zbulwersowana, i widać było, że nie spodobało jej się to, co zobaczyła, bo zaczęła mylić i mieszać wyuczone regułki, które powinna kierować do klientów.

Nikt jednak nie zareagował. Nikt nie powiedział choćby słowa do ojca, który śmiał podnieść rękę na syna. I to publicznie. Co niektórzy popatrzyli tylko po sobie, ale nikt nic nie zrobił. Tak - wiem. Ja też się nie popisałem. Też nie zareagowałem. Dlatego nie piętnuję innych świadków zdarzenia, a jedynie opisuję sytuację. I biję się w pierś.

Czy mam coś na swoje usprawiedliwienie? Cóż, mam powody dla których wtedy nie zrobiłem. Choć niekoniecznie mnie one usprawiedliwiają. Są to: szok, zaskoczenie i przede wszystkim wątpliwość czy moja interwencja cokolwiek zmieni. Myślałem sobie, że ten klaps już się przecież wydarzył. Nie cofnę już go. Ojca zaś też zapewne nie przekonam, że to co zrobił było niewłaściwe. Skoro to zrobił, to zapewne uważał, że miał do tego pełne prawo.

Na szczęście mam w domu wspaniałą Żonę, która w dyskusji nad omawianym zdarzeniem uświadomiła mi, że interwencja mogłaby mieć wielkie znaczenie dla tego dziecka. Przeciwstawienie się biciu mogłoby uświadomić malca, że nie jest to wcale naturalny i normalny element stosowany przez rodziców do kontroli nad dzieckiem.

Poza tym, doszedłem również do wniosku, że nawet jeśli nie przekonałbym tamtego mężczyzny do zaprzestania stosowania przemocy wobec dziecka, to może chociaż następnym razem dwa razy zastanowiłby się nad podniesieniem ręki na syna w miejscu publicznym? Może udałoby się w ten sposób zaoszczędzić kolejnych upokorzeń temu dziecku?

Użycie siły wobec dziecka jest oznaką słabości!

Kilka lat temu w rozmowie ze znajomymi, wypłynął temat klapsów i "dawania lania" dzieciom przez rodziców. Ku mojemu zaskoczeniu, większość twierdziła, że jeśli argument siły nie jest nadużywany, to wszystko jest w porządku. Padło nawet stwierdzenie, że rodzic czasem musi dać dziecku lanie, żeby pokazać mu siłę i jego miejsce w szeregu. Wtedy już nie wytrzymałem i włączyłem się do dyskusji mówiąc, że stosowanie przemocy wobec dziecka jest oznaką słabości, a nie siły, czego nikt nie śmiał już zakwestionować i szybko zmieniono temat.

Mam jednak wrażenie, że w Polsce jest ciche przyzwolenie na klapsy dyscyplinujące. Zupełnie nie do pomyślenia w Niemczech. Do dziś pamiętam sytuację z monachijskiego tramwaju, kiedy to starszy pan, nie mogąc znieść głośnych (ale w sumie w granicach normalności) rozmów młodych współpasażerów (około 10-12 latków), pozwolił sobie zdzielić jednego z nich w głowę, z tekstem: Będziesz już cicho?! Chcę mieć spokój!

To, co stało się potem, było wręcz niewyobrażalne. Nagle prawie wszyscy obecni w tramwaju dorośli ludzie zostawili swoje telefony, książki i gazety trzymane w rękach, i wręcz rzucili się na tego agresywnego pana! Jedni sami chcieli wymierzać sprawiedliwość, inni grozili wezwaniem policji, a jeszcze inni chcieli wyprosić agresywnego pasażera z pojazdu.

Oczywiście nie wszystkie z tych metod są godne naśladowania, ale już sama postawa - obrona przed przemocą wobec młodego człowieka, to coś, co zdecydowanie należy pochwalić. I wcielać w życie. Ja na pewno będę się starał reagować.

A co Ty myślisz o dawaniu klapsa dziecku?
Reagujesz gdy widzisz jak inni biją dzieci?
Jak według Ciebie powinno się reagować?



PS Dziecko na zdjęciu płacze z powodu upadku, a nie przemocy. :) 

20:08

napiszemy.to - zawodowo

napiszemy.to - zawodowo
"Pasja jest po to, by dawała nam radość. Pieniądze ma przynosić praca. Wiele osób tego nie rozumie, i stara się robić zawodowo to co lubi, a nie to, co przynosi pieniądze". Tak powiedział mi wiele lat temu pewien lekarz, u którego byłem w celu badań potrzebnych mi do zdobycia nowej pracy. Pracy, która nie była moją pasją. Pracy, którą wykonywałem po to, żeby zarobić pieniądze. Nic więc dziwnego, że wtedy temu lekarzowi przytaknąłem. Dziś powiedziałbym mu, że gada bzdury!

Bo teraz dojrzałem do tego, że wcale nie musi być tak, jak pan doktor mówił. Że można pracować z pasji. Że można robić to, co się bardzo lubi - zawodowo. I przede wszystkim, że należy walczyć o to, by tak właśnie było!

Tak też zrobiliśmy. Wraz z moim najlepszym przyjacielem, postanowiliśmy wziąć sprawy we własne ręce. Zawalczyć o to, by praca którą wykonujemy, zadania których się podejmujemy, sprawiały nam czystą radość.

Bo czyż nie jest korzystne dla wszystkich, gdy to co się robi, robi się z pełnym zaangażowaniem, wynikającym między innymi z tego, że ktoś po prostu lubi to, co robi? Że robi się nie dlatego, że "muszę", ale dlatego, że "chcę"? Czyż motywacja do pracy i troska o to, by była ona wykonana najlepiej, jak to tylko możliwe, nie jest wtedy stokroć większa?

Między innymi odpowiedzi na powyższe pytania (które, jak zakładam, są dla wszystkich oczywiste), doprowadziły do tego, że powstała firma napiszemy.to. Firma z którą wiążę swoją przyszłość i wielkie nadzieje.

Czym zajmujemy się w napiszemy.to?
Pisaniem tekstów. ;)

A konkretnie? Konkretnie, to robimy rzeczy następujące:
  • piszemy teksty na strony internetowe;
  • prowadzimy blogi firmowe;
  • prowadzimy profile w mediach społecznościowych;
  • piszemy teksty pod pozycjonowanie;
  • redagujemy i przeprowadzamy korektę treści;
  • piszemy teksty na zamówienie.

To, co robimy w naszej firmie, można opisać dwoma słowami: content marketing.
Czym właściwie jest ten cały content marketing, i dlaczego jest on tak ważny w Internecie, dowiesz się z TEGO TEKSTU.

Jesteśmy ludźmi od tekstu w Internecie. I robimy to zawodowo. Ale i z pasją!

Wiem jak górnolotnie to brzmi. Wiem też jednak, jak bardzo to prawdziwe. Wiem jaką radość i dumę czuję na myśl o napiszemy.to. Wiem jak bardzo cieszę się na każdy nowy projekt.

Poszliśmy z przyjacielem w drogę za marzeniami. Czy widać światełko na końcu tej drogi? Nie.
Widać świetlaną przyszłość! :)


PS Chcesz być na bierząco z postępami naszej firmy? Polub napiszemy.to  na facebooku.

12:28

To ja jestem rodzicem mojego dziecka!

To ja jestem rodzicem mojego dziecka!
To ja jestem ojcem mojej córki. A co za tym idzie - to ja, wraz z żoną, decyduję o tym jak się nią opiekujemy, jak ją wychowujemy, a nawet - jak ją ubieramy. I Tobie nic do tego!

19:52

10 rzeczy, które w pełni doświadczysz dopiero, gdy zostaniesz rodzicem

10 rzeczy, które w pełni doświadczysz  dopiero, gdy zostaniesz rodzicem

Pytanie o to, czy świat stanął mi teraz na głowie, było najczęściej stawianym mi pytaniem przez znajomych po tym, jak zostałem ojcem. Niektórzy nawet nie tylko pytali, ale sami stwierdzali to jako oczywisty fakt. A jaka jest odpowiedź? Czy świat rzeczywiście obrócił mi się o 180 stopni? Po kilkunastu tygodniach bycia rodzicem, mogę już na to pytanie odpowiedzieć.

17:11

CDA i ja

CDA i ja

Jest coś, od czego byłem kiedyś uzależniony. Coś, na co swego czasu przeznaczałem regularnie prawie całe moje kieszonkowe. I to przez kilka lat. Coś, na co czekałem z wypiekami na twarzy, i po co regularnie wstawałem o świcie, żeby tylko jak najszybciej to zdobyć. Pomimo, że zwykle z wielką niechęcią wstaję z łóżka. Coś, dzięki czemu całkiem sporo zawdzięczam. To coś, to CD-ACTION – magazyn dla graczy, którego jubileuszowy numer, z okazji 20 lat istnienia czasopisma, właśnie trafił w moje ręce. Wywołując falę wspomnień i nostalgii.

14:25

Bo uczyć też trzeba umieć

Bo uczyć też trzeba umieć

Pamiętam, że za czasów szkolnych bardzo często zdarzało się, że zadania do wykonania na wszelkiego rodzaju sprawdzianach i kartkówkach, były bardziej skomplikowane niż to, czego uczyliśmy się na lekcjach. Standard. Ale za to nigdy nie było tak, że na pracy klasowej trzeba było wykazać się znajomością czegoś, czego wcześniej nie omawialiśmy. Bo to przecież bardzo logiczne, prawda? jak się jednak okazuje - nie dla wszystkich.

23:05

Nie umiem czytać

Nie umiem czytać

Czytając niedawno książkę, uświadomiłem sobie ze zdziwieniem, że nie umiem czytać... A ponieważ doszedłem do takiego wniosku podczas czytania, co jest cokolwiek dziwne, zastanowiłem się nad nim głębiej. Ale końcowy efekt był ten sam. Jak to w ogóle możliwe? I jak to jest, że ktoś, kto twierdzi, że nie potrafi czytać, potrafi pisać? Już wyjaśniam.

07:56

Bo za dobrze, to niedobrze

Bo za dobrze, to niedobrze


Odchodzący z pracy współpracownik, choć właściwie - mój kierownik, poprosił mnie, bym na koniec powiedział mu, co mi się w nim podoba, a co nie. Tak, żebym wiedział co powinienem w sobie poprawić, bym mógł być lepszym człowiekiem - stwierdził. I miał rację. Nie spodziewa się jednak, że nie powiem mu co według mnie mógłby poprawić, lecz co dobrze by było popsuć...

20:25

Ojciec

Ojciec

Dziś Dzień Ojca. Przynajmniej według polskiego kalendarza, bo w Niemczech przypada on na 15 maja. To zawsze dobra okazja, by pomyśleć trochę nad ojcostwem. Dla mnie okazja to szczególna, bowiem ostatni raz dzień ten nie jest moim świętem! Ze zdwojoną siłą myślę więc o byciu ojcem. Ze świadomością, że niebawem skończy się teoretyzowanie, a zacznie praktyka. Teraz i ja będę musiał zmierzyć się z tym niełatwym wyzwaniem. Ale wiecie co? Zrobię to z ogromną, przepotężną wręcz przyjemnością!

21:22

Przepraszam...

Przepraszam...

Lubię czytać podczas przemieszczania się. W zasadzie około 90% konsumowania przeze mnie tekstu odbywa się "w drodze". Najczęściej delektuję się lekturą siedząc w miarę wygodnie w pojazdach komunikacji miejskiej. Bywa jednak i tak, że czytam wędrując pieszo. To ostatnie bywa jednak dość niebezpieczne. Zwłaszcza na przejściach dla pieszych, czego mogłem doświadczyć osobiście…

20:47

Pułapki języka niemieckiego

Pułapki języka niemieckiego

- S-Bahn mi uciekł - w ten sposób próbowałem kiedyś wyjaśnić swe zbyt późne stawienie się do pracy. Szefowa jednak, zamiast dać mi reprymendę, zaczęła się śmiać. Ba, każdy współpracownik miał ubaw przez pół dnia. A wszystko dlatego, że polski związek frazeologiczny przełożyłem w sposób dosłowny na język niemiecki.

Niemcy to naród bardzo konkretny. Również w języku. Jeśli więc spóźnisz się na przykład na pociąg, to nie będziesz miał możliwości zrzucenia na niego odpowiedzialności. Bo skoro on przyjechał punktualnie, i tak też odjechał, to jakim prawem możesz mówić, że ci uciekł? To ty się spóźniłeś, więc się do tego przyznaj!

21:34

Być Polakiem za granicą

Być Polakiem za granicą


- Ale Polacy nigdy nie będą się dobrze czuli w Niemczech, prawda? - zapytała mnie w Polsce pewna kobieta, dowiedziawszy się, że na co dzień mieszkam w Monachium.

- Nie, dlaczego? Mi jest tam bardzo dobrze. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, na co moja rozmówczyni odrzekła ze smutkiem:
- Już coraz mniej jest patriotów wśród młodych ludzi…

23:25

Przyjemność

Przyjemność
źródło: www.telegraph.co.uk
Porozmawiamy dziś o przyjemności. Będą to jednak rozważania o przyjemności o szerszym znaczeniu, niż tylko ta cielesna. Jeśli więc spodziewasz się poradnika pt. "Jak osiągnąć orgazm" - to nie ten adres. Lojalnie też ostrzegam, że w tekście "Róbmy sobie dobrze", również raczej nie znajdziesz tego, czego szukasz. O czym więc będzie ta rozprawa? O menelu...

23:57

Lekko Stronniczy Tren #1001

Lekko Stronniczy Tren #1001


Lekko Stronniczy Tren #1001 
Wielkieś mi uczynił pustki na YouTubie moim, 
Mój drogi LS-ie, tym zniknieniem swoim! 
Pełno filmów, a jakoby żadnego nie było: 
Jedną maluczką audycją tak wiele ubyło. 
Wyście za wszytki mówili, za wszytki śpiewali, 
Dzieciom w domach dziecka akcjami pomagali. 
Nie dopuściliście nigdy widzom się frasować 
Ani myśleniem ponurym swej głowy psować, 
To tego, to owego wdzięcznie obśmiewając 
I onym swym uciesznym śmiechem zabawiając. 
Teraz wszytko umilkło, szczere pustki w sieci, 
Bo program o 18-tej już więcej nie poleci. 
Z każdego kąta żałość człowieka ujmuje, 
A serce 1001 odcinka darmo upatruje.
Copyright © 2016 MARTIN ZALEWSKI