21:56

Ku pamięci


Pamięć, to jest takie wredne coś, co lubi płatać figle swemu właścicielowi. Z jednej strony ciągle pamiętam szczegółowo plan budynku przedszkola do którego chodziłem. Ba, nawet jego zapach pamiętam! I to po kilkudziesięciu latach. Z drugiej zaś strony, do dzisiaj nie potrafię sobie przypomnieć, kim była dziewczyna, która odwiedziła mnie kiedyś w pracy i w rozmowie wykazała niemałą znajomość mojego ówczesnego życia prywatnego. Ewidentnie się znaliśmy, ale nie pamiętam skąd.


Gdyby ktoś jakimś czarem sprawił, że przeniósłbym się do gry Gothic, to pojawiając się w dowolnym miejscu na mapie, mógłbym nie tylko wskazać właściwy kierunek, który należy obrać, by dotrzeć do konkretnego celu, ale też mógłbym precyzyjnie określić ile czasu zajmie podróż. Łącznie z informacją, jakie potwory będzie trzeba po drodze pokonać. A produkcja jest z 2001 roku. I nie jest to jedyna gra, która tak głęboko siedzi mi w głowie.

Historię niejednego bohatera literackiego znam lepiej niż historie życiowe większości znajomych. To samo tyczy się postaci filmowych. Dowodzi to dobitnie temu, że dla pamięci nie ma znaczenia, czy informacja którą ma zakodować jest prawdziwa czy fikcyjna. Ważne jest ile zmysłów i uwagi poświęcimy na jej zarejestrowanie. Jeśli coś wywołuje wielkie emocje, a do tego angażuje jednocześnie wiele zmysłów, to zapamiętuje się samo (zapach przedszkola). Mnemotechniki się kłaniają.

Jeśli w pamięci zagnieździ się jakaś informacja ze świata nierzeczywistego, na podstawie tego co czytaliśmy, oglądaliśmy lub w co graliśmy, na poziomie świadomości wiemy, że nie jest to prawdziwe wspomnienie. I to pomimo faktu, że te wirtualne przeżycia potrafią wywołać całkowicie realne uczucia.

Czasem jednak umysł zaczyna bzikować. Przynajmniej mój. Dla przykładu - rozmowy przeprowadzane w języku niemieckim, pamiętam tak, jakby dyskusja odbywała się po polsku. I na odwrót. Zupełnie tak, jakby mózg wiedział, że najważniejsza jest nie forma, a treść. Sens się liczy.

Ale jaki jest sens zapamiętania wydarzeń ze świata rzeczywistego, czyli całkowicie autentycznych i osobiście przeżytych, które później okazują się nieprawdziwe? Jak zrozumieć i poukładać sobie w głowie to, że wspomnienia w niej siedzące nie są autentyczne, choć wcześniej można było sobie dać rękę uciąć, że było właśnie tak, jak się pamięta?

Jest pewna historia w moim życiu, którą do dzisiaj uważam za prawdziwą, choć nie udało mi się znaleźć nikogo, kto by ją potwierdził. Znalazłem za to kilka osób, które kategorycznie zaprzeczyły jej prawdziwości, a nawet prawdopodobieństwu jej wystąpienia.

O ile historię o biegającym po ścianie bloku moim ojcu, który w ten sposób dostał się przez otwarte okno na pierwszym piętrze do zatrzaśniętego mieszkania sąsiadów, mógłbym uznać za ubarwienie dumnego z ojca kilkulatka, to już inna scena jest dużo bardziej skomplikowana w interpretacji i ocenie.

Rzecz miała miejsce w czasie gdy byłem 4, może 5 letnim smarkaczem. Bawiłem się na podwórku przed budynkiem wspomnianym w poprzednim akapicie. W pewnym momencie zapragnąłem udać się do domu. Nie mam pojęcia po co. Może do toalety? A może po to, by się napić (było ciepłe lato, choć czasem padało)? Wszystko jedno. Nie ma to bowiem żadnego znaczenia. Najważniejsze jest to, co zastałem w mieszkaniu.

Dziwnie było już u progu - drzwi były otwarte na pełną szerokość, czego ani wcześniej, ani później już nie doświadczyłem. W mieszkaniu natomiast, w prawie każdym jego pomieszczeniu, stali panowie w garniturach. Zdziwiony i przestraszony (przypominam, miałem wtedy maksymalnie 5 lat) zacząłem wołać: "Mamusiu! Mamusiu!". Odpowiedzi jednak żadnej nie było. Ani nawet reakcji ze strony 'gości'. Stali tylko i patrzyli na mnie, jak przemieszczałem się z jednego pomieszczenia do drugiego.

Nikt nic nie mówił. Nikt nic nie robił. Oni stali i patrzyli, a ja biegałem i się bałem. Ponieważ nie znalazłem tam ani rodziców, ani brata, postanowiłem jak najszybciej stamtąd uciec. Rozumiecie to - ucieczka z własnego domu? I to w panice. W obawie, że ci faceci w garniakach postanowią jednak się ruszyć i mnie złapać. Uciekłem. Szybko i daleko. Bardzo daleko.

Gdy wracałem zdążyło już się ściemnić. Wszedłem na klatkę i zerknąłem na drzwi wejściowe do mieszkania. Zamknięte. Zadzwoniłem. Gdy tylko wszedłem, zostałem obrzucony pytaniami gdzie byłem tak długo, czemu nie bawiłem się przed domem i czy zdaję sobie sprawę, że to niebezpieczne dla takiego dziecka chodzić samemu po ciemku po osiedlu?

A w odpowiedzi na moje zapytanie gdzie byli rodzice, bo ich szukałem, a w domu byli sami 'dziwni panowie' usłyszałem, że bzdury opowiadam. Przecież oni cały czas byli w mieszkaniu. I żadnych 'dziwnych panów w garniturach' tam nie widzieli. Ani jednego.

Ale przecież oni tam byli. Stali i patrzyli.
Przecież pamiętam...
Copyright © 2016 MARTIN ZALEWSKI