22:50

Przypadki ludzkie


Nie chcę mieć żony - stwierdził trzydziestoletni mężczyzna. Po to mam się z kimś wiązać, by później się dowiedzieć, że mnie zdradza? To już wolę być sam, żeby nie musieć przeżywać czegoś takiego.
Teoretycznie powyższa wypowiedź zasługuje na soczysty facepalm. Uwzględniwszy jednak fakt, że 25% osób będących w stałym związku przyznaje się w badaniach do skoku w bok, facepalm nie jest już taki oczywisty. Niestety, refleksja tego młodego człowieka nie jest efektem osobistego doświadczenia, ani nawet zapoznania się z danymi statystycznymi. Decyzja została podjęta po obejrzeniu jednego z odcinków 'Trudnych spraw'.

W tym momencie ręki powstrzymać już się nie da...



Na postrzeganie relacji damsko-męskich przez tego mężczyznę miał wpływ epizod, jakże autentycznego serialu, opowiadający o kobiecie, która prostytuowała się w tajemnicy przed dziećmi i mężem. Taka typowa matka, żona i kochanka w jednym. Niezależnie jednak od tego, jaka by nie była opowiedziana historia, to nie ona jest tu najważniejsza.

Zastanawiająca i jednocześnie zatrważająca jest wiara tego osobnika w prawdziwość przekazu telewizyjnego. Ja rozumiem, że można ufać w treści programów informacyjnych, choć i tu należy zachować daleko idącą ostrożność i dystans (najbezpieczniejsze pod tym względem są programy naukowe). Ale żeby podejmować tak ważne życiowe decyzje w oparciu o serial, w którym występujące tam osoby dopuszczają się permanentnego gwałtu na aktorstwie, a opowiadanie w nich losy dorównują tym z Faktu?

Choć przedstawiony model rozumowania nie jest na szczęście normą, to do marginesu również zaliczyć tego nie sposób. Jeden z wykładowców powiedział nam kiedyś na zajęciach, że ogromna większość toczonych przez społeczeństwo rozmów dotyczy tego, co widzieli w telewizji i innych mediach. Przy czym wielu z nich nie zastanawia się nad autentycznością przekazu.

Tak więc 'nasz przypadek' nie jest całkowicie odosobniony w swoim specyficznym pojmowaniu rzeczywistości. Ale w tym, czego dokonał kilka dni po przytoczonej rozmowie, niewielu mogłoby mu dorównać.

Poznaliśmy się w pracy. Został do nas ściągnięty w momencie gdy ze standardowych 7 pracowników zostało 2. I choć nie był to wydajny pracownik, na wszystko potrzebował bardzo dużo czasu, a wiele rzeczy za jakie się brał ulegało zniszczeniu, z racji sytuacji w jakiej się znajdowaliśmy, przymykaliśmy na to oko. On robił swoje i my robiliśmy swoje. Nikt nikomu nie wchodził w paradę, nikogo nie popędzał, ani też nie przytłaczał nadmiarem obowiązków. Tak oto, niemalże sielankowo mijały nam dni w pracy.

Pewnego dnia wspominany tu osobnik postanowił jednak nas zaskoczyć. I trzeba mu oddać, że tak zaskoczeni jeszcze nigdy z kierownikiem nie byliśmy.

Kolega stawił się punktualnie do pracy i zaczął wykonywać swoje rutynowe obowiązki. Nagle jednak zauważyłem, że facet gdzieś zniknął. Miałem pecha - pomyślałem. W niewłaściwym momencie wychyliłem się zza biurka, kiedy on akurat po coś poszedł i zapewne zaraz wróci. Jednak kolejne zerknięcia na jego stanowisko pracy przynosiły ten sam efekt.

Nagle się odnalazł. Po 30 minutach nieobecności wyłonił się zza szafek pracowniczych. Spakowany i przebrany w prywatne rzeczy! Widział, że go obserwuję więc zwrócił się do mnie z informacją: "Tu zostawiam identyfikator" i odłożył go na stoliku, po czym skierował się w stronę wyjścia.

Sytuacja była dość niecodzienna, więc dogoniłem go, by dowiedzieć się czy coś się stało i o co w ogóle chodzi.
- Co ty robisz? - zapytałem.
- Idę do domu. - odparł.
- Co? - dopytałem zdziwiony mniemając, że źle usłyszałem.
- Idę do domu. Co ja będę tu robił?
I poszedł...

Czasem facepalm to za mało.

Copyright © 2016 MARTIN ZALEWSKI