06:19

Życie szczęśliwe


Przykazania Leszka Kołakowskiego
Po pierwsze przyjaciele.
A poza tym:
Chcieć niezbyt wiele.
Wyzwolić się z kultu młodości.
Cieszyć się pięknem.
Nie dbać o sławę.
Wyzbyć się pożądliwości.
Nie mieć pretensji do świata.
Mierzyć siebie swoją własną miarą.
Zrozumieć swój świat.
Nie pouczać.
Iść na kompromisy ze sobą i światem.
Godzić się na miernotę życia.
Nie szukać szczęścia.
Nie wierzyć w sprawiedliwość świata.
Z zasady ufać ludziom.
Nie skarżyć się na życie.
Unikać rygoryzmu i fundamentalizmu.

Profesor Leszek Kołakowski to już drugi profesor przywoływany przeze mnie na blogu. Bardzo go sobie cenię chociażby za lekkie w odbiorze, ale wartościowe w treści "Mini wykłady o maxi sprawach".  Jednak o ile w przypadku prof. Baumana, posłużyłem się jego słowami w celu wyrażenia własnych myśli, tak tutaj chciałem wytknąć nieprawidłowości poglądów pana profesora Kołakowskiego.

Celowo zastosowałem czas przeszły, gdyż z pomysłu 'wytykania błędów' postanowiłem zrezygnować, po zapoznaniu się z całością wywiadu, którego owocem są przedstawione przykazania. Lektura zapisu rozmowy Jacka Żakowskiego z profesorem przyniosła mi niemałą ulgę [Niezbędnik inteligenta, dodatek do POLITYKI z 18 września 2004 r.]. Uwolniła mnie ona bowiem od myśli, że oto ja, prosty i nie mogący pochwalić się żadnym tytułem naukowym człowiek, śmiem poddawać w wątpliwość tezy prezentowane przez światłego profesora? Z drugiej zaś strony, kilka z wymienionych przykazań budzi mój stanowczy sprzeciw. Nie mówiąc już o tym, każda próba stworzenia uniwersalnej recepty na szczęście skazana jest na porażkę.

Okazało się jednak, że ta lista prawd, mających zapewnić człowiekowi szczęśliwe życie, to w dużej mierze efekt sposobu prowadzenia rozmowy przez redaktora Żakowskiego, który na wywiad wybrał się najwyraźniej z zamiarem utworzenia takiej właśnie listy, czego wyraz dał już na samym początku: "Przyjmijmy, że stoi przed panem człowiek w prawdziwej potrzebie i prosi o pomoc. Może nie wie, co ma z życiem zrobić. A może źle sobie życie układał. Może czuje, że przyszła ostatnia chwila, kiedy może coś zmienić i skoncentrować się na tym, co jest naprawdę ważne. Musi mu pan pomóc". Później zaś skrzętnie wyłapuje wszystkie hasła i stara i prosi o ich rozwinięcie. Sam profesor natomiast bardzo broni się przed próbą stworzenia recepty na szczęście.

Zamiast więc wytykania przeze mnie "błędów" popełnionych przez profesora Kołakowskiego, proponuję wspólną polemikę nad jego przykazaniami. Dzięki temu nie tylko pozbywamy się etykiety 'mądrali', poprzez prezentowanie swoich poglądów na zasadzie: "osobiście uważam, że jest inaczej", zamiast: "a właśnie, że nie!", ale też możemy wypowiedzieć się na temat przykazań, którym nie mamy nic do zarzucenia, potwierdzając je własnym doświadczeniami i/lub przemyśleniami.

Po pierwsze przyjaciele.
To pierwsze i wg profesora najważniejsze przykazanie. Już ono jednak może w niektórych wzbudzić sprzeciw. Święty Augustyn powiedział przecież: "Jeśli Bóg w twoim życiu jest na pierwszym miejscu, to wszystko inne jest na swoim miejscu. Jeśli Bóg nie jest na pierwszym miejscu, to nic nie jest na swoim miejscu". Cóż... Niektórzy pewnie tak postrzegają rzeczywistość. Dotyczy to jednak tylko tych, który uważają się za osoby wierzące. I to z zastrzeżeniem, że mówimy tu tylko o radykałach, którzy całkowicie i ślepo wierzą we wszystko, co mówią ci, którzy w hierarchii ich wiary są wyżej postawieni. Doświadczenie pokazuje jednak, że takich ludzi jest mało. Większość bowiem, nawet jeśli deklaruje się jako osoby wierzące, ich wiara jest wybiorcza - wierzy w to, co im pasuje, odrzucając to z czym się nie zgadza. Przykłady można mnożyć: in vitro, środki antykoncepcyjne, związki homoseksualne, aborcja, eutanazja. Nawet jeśli w pogląd na którąkolwiek z tych spraw różni się od wersji głoszonej przez Kościół, w dalszym ciągu sami uważają się za osoby wierzące. Dla nich więc nie będzie problemem zaakceptowanie 'prawa przyjaźni', jako najważniejszej rzeczy, która może dać człowiekowi szczęśliwe życie.

Okazuje się jednak, że i osoby nie uznające kompromisów w ich wierze, mogą z czystym sumieniem zgodzić się z profesorem Kołakowskim. Wystarczy, że Boga (Chrystusa) uznają za swojego przyjaciela. Nie wnikając w racjonalność takiego postępowania można więc uznać, że I Prawo Człowieka Szczęśliwego nie stoi w sprzeczności z Prawem Bożym. Wiemy zatem, że wiara nie musi być powodem odrzucenia przyjaźni, jako przepisu na szczęśliwe życie. Jest jednak coś, co może niektórych do tego skłonić, a imię tego jest miłość.

Uznanie przyjaźni za coś bardziej wartościowego niż miłość może się wydawać dość ryzykowne. Osobiście jednak całkowicie podzielam pogląd profesora, który zauważa, że "w odróżnieniu od miłości, przyjaźń nie idealizuje", co czyni ją wg mnie bardziej wiarygodną. W relacje przyjaźnie nie wchodzi tzw. 'chemia', której kontrolować raczej się nie da, przez co będących pod jej wpływem zmusza czasem do całkowicie nieracjonalnych poczynań. Przyjaźń jest zatem nie tylko bardziej logiczna ale również bezpieczniejsza. Nie zdarzyło mi się jeszcze ani przeżyć, ani nawet usłyszeć o sytuacji w której jeden z przyjaciół oznajmił drugiemu, że już nie łączy ich to uczucie. Że przyjaźń między nimi była cudowna, ale on już nie czuje tego co wcześniej. Już nie czuje, że łączy ich przyjaźń. A w miłości? Myślę, że niewielu z nas dostąpiło zaszczytu nie usłyszenia w swoim życiu słów: "Już cię nie kocham". Tak po prostu...

Nie twierdzę, że miłość jest fuj i należy trzymać się od niej z daleka. W końcu różne są rodzaje miłości. Również w odniesieniu do przyjaciela można powiedzieć, że się go kocha. Uważam jednak, że przyjaźń jest dużo pewniejszym gwarantem szczęścia, niż miłość rozumiana jako relacja pomiędzy dwiema osobami, które chcą dzielić ze sobą całe życie. Gdyby było inaczej, to czy mielibyśmy tylu ludzi, którzy nie związali się z nikim na stałe, a jednak uważających się za osoby szczęśliwe?

Chcieć niezbyt wiele. Nie dbać o sławę. Wyzbyć się pożądliwości.
Godzić się na miernotę życia. Nie szukać szczęścia.

Mierzyć siebie swoją własną miarą.
Tych kilka 'praw' zdecydowałem zebrać razem, gdyż z powodzeniem można je wszystkie podpiąć pod jedno wspólne hasło: 'Bądź nikim'. Budzi to mój stanowczy sprzeciw, choćby dlatego, że kłóci się to z moją filozofią robienia sobie dobrze. Takie podejście do życia wg mnie nie tylko nie daje nam szczęścia, ale wręcz nas go pozbawia. To zachęta do zamknięcia się w swojej tzw. strefie komfortu, która co prawda daje nam pewną stabilizację i poczucie bezpieczeństwa, ale wynika ono z rezygnacji z tego, czego tak naprawdę pragniemy. Sam prof. Kołakowski przyznaje, że owszem, większość ludzi chciałoby tego, z czego on radzi zrezygnować, ale swój pogląd argumentuje tym, że najczęściej na samych chęciach się kończy. A jeśli nie, to otrzymany rezultat jest zwykle gorszy od oczekiwanego, przynosząc rozczarowanie zamiast zadowolenia i szczęścia.

Prawdą jest, że większość z nas ma swoje marzenia. Rzadko kto jednak podejmuje się ich realizacji. Wymaga to bowiem wiele wysiłku i poświęcenia, które nie zawsze przynoszą oczekiwane rezultaty. Nie rozumiem jednaj dlaczego proponuje mi się godzenie na miernotę życia, zamiast racjonalizacji oczekiwań i ustawicznego dążenia do realizacji planów? Nawet jeśli uda mi się zrealizować tylko 10% z założonego celu, to będę przecież o te 10% bogatszy. Czegoś się nauczę. Czegoś doświadczę. Poza tym, przy następnym podejściu nie będę miał już całej drogi do pokonania. Będzie ona nie tylko krótsza, ale i łatwiejsza, dzięki doświadczeniu z wcześniejszych prób. A przy podejściu, że nie tylko sam cel, ale i droga do niego jest wartością, nie czeka mnie rozczarowanie na mecie.

Osobiście więc wymazuję z listy omawiane 'przykazania', a w ich miejsce wstawiam: 'Więcej chciej i do tego dąż'. Poza tym, sam profesor przyznaje, że "mierzyć wysoko jest chyba rzeczą dobrą". Trzeba tylko pamiętać, by 'Mierzyć siebie swoją własną miarą' i na samym mierzeniu nie poprzestawać.

Zrozumieć swój świat. Iść na kompromisy ze sobą i światem.
Gdy już zdecydujemy się na realizację swych marzeń (które na tym etapie stają się celami), warto pójść za radą profesora i przynajmniej starać się 'Zrozumieć swój świat', czyli umiejscowić siebie i swoje marzenia w szerszym kontekście, w konkretnej czasoprzestrzeni uwarunkowanej takimi, a nie innymi zasadami. Zrozumienie tego pozwoli nam uniknąć wielu rozczarowań. Są również pewne uniwersalne zasady, jak chociażby ta, że niezależnie od tego, co o sobie myślimy, pępkiem świata nie jesteśmy, więc kompromisy to stały element naszej codzienności. Inni przecież mają takie samo prawo do szczęścia, jak my.

Nie mieć pretensji do świata. Nie skarżyć się na życie.
Dwie prawdy pomiędzy którymi można by w zasadzie postawić znak równości. Nie skarży się przecież na życie ten, który nie ma pretensji. Tu kolejny raz w pełni zgadzam się z profesorem. Zgoda na pretensje do świata i użalanie się nad własnym losem to w moim odczuciu stawianie się w pozycji ofiary. Jest to oczywiście wygodne, bo za jednym zamachem można pozbyć się odpowiedzialności, jak i konieczności  zmiany zaistniałego stanu rzeczy. Z drugiej zaś strony, taka bierność w obliczu przeciwności losu w niczym naszego położenia nie poprawi. Może co najwyżej zwiększyć naszą frustrację.

Jeśli czegoś nie chcemy zrobić - szukamy powodu, jeśli chcemy - sposobu. Zamiast więc się poddawać, może lepiej spróbować zmienić to, co nam nie odpowiada? Może warto powalczyć o swoje? Pamiętać przy tym jednak należy, by:

Nie wierzyć w sprawiedliwość świata.
Bez względu na to, co nam wpajano w dzieciństwie, jakkolwiek szlachetna jest to idea, świat nie jest miejscem na którym rządzi sprawiedliwość. Dobro nie zawsze zwycięża, dobra karma nie zawsze do nas wraca, nie za wszystko jesteśmy odpowiednio wynagradzani, nie zawsze jesteśmy doceniani... Tego typu 'nie zawsze' można mnożyć w nieskończoność. Co więcej, czasem nie tylko ominie nas nagroda, ale zamiast niej spotka nas kara.

Tym niemniej dla kogoś z odpowiednią motywacją, nie będzie to powód do obrażania się na świat, czy choćby rezygnacji z własnych planów. Wystarczy przecież pamiętać dla kogo robimy to, co robimy - dla siebie. A nagrody też możemy sobie sami przyznawać. Daje to nam nawet tę przewagę, że samoobdarowanie pozbawia nas ryzyka nietrafionego prezentu. No i działa to znakomicie na motywację.

Z zasady ufać ludziom.
To hasło, które przyświeca mi w życiu od zawsze. Od zawsze też znajdowali się życzliwi, którzy ostrzegali mnie, że kiedyś się na tym przejadę. Nie przeczę, że i tak bywało. Mając świadomość niesprawiedliwości świata oraz obdarowując nowo napotkane osoby pełnym kredytem zaufania, nie sposób nie przekonać się, że nie wszyscy na ten kredyt zasłużyli. Nie wyobrażam sobie jednak życia z innym podejściem do ludzi. Życie w świadomości, ze gdzieś czai się ktoś, kto czyha na moją naiwność, wydaje mi się szalenie stresujące i unieszczęśliwiające. A chyba nie o to nam chodzi, prawda?

Poza tym, moje osobiste doświadczenia wskazują na działanie pewnej prawidłowości: okaż drugiemu zaufanie, a odwdzięczy ci się tym samym.

Nie pouczać.
Prof. Kołakowski chyba słusznie stwierdził, że "w pouczaniu jest zazwyczaj coś podejrzanego". Czasem trudno bowiem stwierdzić, co jest chęcią udowodnienia, że 'moja racja jest mojsza niż twojsza', co szczerą wolą pomocy, poprzez przedstawienie własnego punktu widzenia, a co zwykłym zwróceniem uwagi na popełniony błąd. Wydaje mi się, że kluczowa w tym przypadku jest intencja, gdyż czasem ani forma, ani treść przekazu nie pozwala na jednoznaczną identyfikację.

Najłatwiej oczywiście w przypadku znajomych, którzy wiedzą na co mogą sobie pozwolić w rozmowie, ponieważ mają pewność, że zostaną dobrze zrozumiani. Co jednak z obcymi, którzy dają nam 'dobre rady'? Cóż, tutaj pomocna może się okazać wcześniej wymieniona zasada. Dzięki presumpcji dodatniej do zagadnienia podejdziemy z otwartym umysłem, który nie włączy mechanizmu obronnego, karzącego nam twierdzić, że ktoś wtrąca się w nasze życie, przez co całkowicie zamykamy się na jego argumenty.

A czy my sami powinniśmy pouczać? Zgodnie z radą profesora zalecałbym daleko idącą ostrożność i wstrzemięźliwość. Choć sam wiem, że do najłatwiejszych zadań to nie należy. Za to nietrudno być źle zrozumianym...

Wyzwolić się z kultu młodości.
Cieszyć się pięknem.
Te dwa zagadnienia pozostawię bez szerszego omówienia z mojej strony. To pierwsze jeszcze mnie nie dotyczy, a drugiego dopiero się uczę (Na szczęście zdolność do podziwiania pewnego rodzaju piękna mam wrodzoną). Wierzę jednak, że są to rzeczy, które niewątpliwie pomagają w osiągnięciu szczęśliwego życia.

Unikać rygoryzmu i fundamentalizmu.
"Nie ma ostrych granic. W żadnej najsłuszniejszej sprawie nie warto popadać w fundamentalizm. Unikać rygoryzmu i fundamentalizmu, to znów jest w życiu ważne. Zasady nieugięte, twarde, niepodlegające korekcie, niedające się zmiękczyć – to przeważnie nie są zasady zbyt mądre. Mądre zasady nigdy nie są absolutne. Bo w życiu prawie nigdy nie zdarzają się sytuacje, w których nic się nie liczy oprócz jednej rzeczy. No i niech tak będzie. Nie ma jednoznaczności w świecie. Tak ma być. Tak chyba być musi. I tak chyba jest dobrze" - prof. Kołakowski.

Omówionym tu 'Przykazaniom' również daleko do prawd absolutnych. Sam poddałem w wątpliwość słuszność niektórych z nich. Nie oznacza to bynajmniej, że są one nieprawdziwe. Oceń samodzielnie. To Twoje życie.

Copyright © 2016 MARTIN ZALEWSKI